środa, 12 marca 2008

Idy marcowe

Od dawna zabierałem się do napisania o marcu owego słynnego sześćdziesiątego ósmego roku. Byłem wtedy uczniem klasy przedmaturalnej. Za rok miałem zostać studentem Uniwersytetu im. Bolesława Bieruta. Tegoż Bieruta, który przez dobrych kilkanaście lat był idolem „ofiar czystki antysemickiej”.


Obecnie na temat tej czystki tworzone są mity, które z prawdą historyczną niewiele mają wspólnego. Jak mity te oddziałują na młodych ludzi przekonałem się przeczytawszy taki oto fragmencik: (…)ale nadal tematem tabu jest stopień zaangażowania polskiego społeczeństwa w antysemickie wystąpienia w marcu 68 r.(…)


Prawda jest taka, że zaangażowanie społeczeństwa polskiego w tych wydarzeniach było żadne. Była to bowiem typowa sowiecka prowokacja - z wojną izraelsko-arabską w tle - która zakończyła się wielką kłótnią w komuszej rodzinie.


W 1967 roku na Bliskim Wschodzie miał miejsce blitzkrieg zwany wojną sześciodniową. Wojska Izraela rozgromiły w oszałamiającym tempie siły zbrojne Egiptu, Syrii i Jordanii. Zwycięstwo to było możliwe dzięki temu, że Izrael dysponował dokładnymi planami przeciwnika, a przeciwnikiem był w istocie sam ZSRR, bowiem to tak zwani „doradcy” sowieccy stworzyli strategię wojny z Izraelem. Po przegranej wojnie sowieci zorientowali się, że mają u siebie „piątą kolumnę”. Jak to u nich, w przypadku braku winnego zbrodni, wina spada na cały kolektyw i to kolektyw musi ponieść surową karę.


Wszystko co działo się w PZPR musiało mieć akceptację sowietów. Polscy komuniści nie mieli swobody działania, robili wszystko pod dyktando starszej siostry – KPZR i jej herszta, genseka. Dlaczego w Polsce sowieci postanowili ukarać „czerwonych” Żydów? Odpowiedź dał prof. Paczkowski w jednym z wywiadów radiowych. W szeregach PZPR panowała sprzyjająca temu atmosfera, panowały stosunki „korporacyjne”. Awansować w strukturach partyjnych mogli wyłącznie krewni i znajomi królika, a królikiem tym był klan byłych członków KPP. W partii wydatne kości policzkowe przegrywały z haczykowatym nosem. Blondyni przegrywali z brunetami.


W PZPR ścierały się dwa nurty: „partyzanci” pod przywództwem Mieczysława Moczara - ubeka i sowieckiego agenta i „syjoniści”, partyjni biurokraci niemający dobrze określonego przywódcy, ale za to potężne zaplecze intelektualne w osobach Adama Schafa, Zygmunta Baumana, Leszka Kołakowskiego i innych. Młodzieżową emanacją tej grupy byli tak zwani „komandosi” Jacka Kuronia i jego przybocznego – Adama Michnika. Łącznikiem między korporacją „syjonistów” i komandosami był Karol Modzelewski.


Awantura ze zdjęciem z afisza Dziadów w reżyserii Deymka, to nie był spontaniczny zryw lecz zaplanowana prowokacja polityczna. Według Andrzeja Mencwela, który był „komandosem” lecz potem ochoczo zeznawał o stosunkach panujących w tej grupie, to Karol Modzelewski usilnie wszystkich namawiał do zorganizowania jakiejś akcji protestacyjnej. Czy był to jego pomysł, czy przekazywał polecenie z góry? Kto to wie? W każdym razie okazja się nadarzyła i z niej skorzystano. Skorzystały obie zwalczające się grupy. I tak rozpoczęły się czystki w PZPR.


Kto na tych wydarzeniach stracił? Czy „syjoniści” wygnani z Polski? Z pewnością - tak! Strata ciepłych posad i prestiżowych stanowisk była na pewno bolesna. Ale na Zachodzie mieli oni zapewnione „miękkie lądowanie”. Otrzymywali natychmiastową pomoc organizacji międzynarodowych oraz żydowskich. Teraz jednak są przedstawiani jako główne ofiary tamtych wydarzeń. A to jest nieprawda. Prawdziwymi ofiarami była polska młodzież i polska inteligencja, polska nauka i kultura.


Strajki studenckie na uczelniach miały katastrofalny skutek. W samym Wrocławiu relegowano z uczelni około 1600 osób. Chłopaków wcielano do wojska i wysyłano do karnych kompanii. Wiele osób skazano po cichu na wieloletnie więzienia. Jednak głośnym na Zachodzie był tylko proces Kuronia, Michnika i Szlajfera. Wyrzucono z uczelni wielu pracowników naukowych, którzy poparli strajki. Nauka polska na skutek tej pacyfikacji została opanowana przez oportunistów i ludzi o wątpliwej kondycji moralnej. To wtedy ukuto termin „docent marcowy” albo „docent z ustępu”, bo wprowadzona ustawa o szkolnictwie wyższym przewidywała w jakimś tam ustępie jakiegoś tam paragrafu, że ludzie zasłużeni dla partii mogą otrzymać stanowisko docenta nie mając habilitacji.


Polska poniosła jeszcze jedną poważną stratę. To właśnie wtedy z „komandosów” wykrystalizowały się lewicowe, trockistowskie elity, których kosmopolityczna i w gruncie antypolska działalność zatruwa do dzisiaj nasze życie publiczne. To oni, podstępnie zmieniając przegraną wtedy batalię o „socjalizm z ludzką twarzą” na walkę o niepodległość i prawa człowieka, przyłączyli się do masowego ruchu jakim była „Solidarność”. Dzięki sprytnym machinacjom zdystansowali innych działaczy niepodległościowych i przy okrągłym stole ustalali warunki przejęcia władzy od komunistów.


To oni opanowali media i sterują teraz zbiorową wyobraźnią czytelników, słuchaczy, widzów. To oni wypaczają historię i działają ręka w rękę z „przedsiębiorstwem holocaust”. To w końcu nieprzypadkowo teraz wydano książkę Grossa i nieprzypadkowo teraz chcą automatycznie przywracać obywatelstwo polskie wszystkim emigrantom marcowym. Przywracać bez pytania o to czy ktoś ma na to ochotę. Zbrodniarze komunistyczni tacy jak brat Michnika czy Wolińska teraz będą mogli demonstracyjnie, w świetle kamer, odmówić przyjęcia obywatelstwa kraju antysemitów. I o to właśnie im chodzi.