poniedziałek, 17 grudnia 2007

Erika Steinbach chwali Donalda Tuska

Muszę wyznać, ze gdy usłyszałem o tym fakcie, to poczułem przypływ satysfakcji. Zawiodą się jednak zwolennicy platformy, nie z powodu ich ulubieńca Donalda. Gdy po raz pierwszy dowiedziałem się o pomyśle naszego złotoustego premiera o budowie muzeum drugiej wojny światowej w Gdańsku, to natychmiast zadałem sobie pytanie: kiedy Erica Steinbach pochwali tę ideę? Im szybciej to zrobi tym bardziej, moim zdaniem, będzie ten pomysł po myśli niemieckich „poprawiaczy historii”. Długo nie musiałem czekać.
Tylko naiwni mogą się nabrać na uzasadnienie, że mogłoby to być muzeum zastępujące centrum przeciwko wypędzeniom w Berlinie. Tusk, to bardzo przebiegły człowiek i doskonale wiedział, że sformułowanie zadań muzeum w takim duchu nie uzyska natychmiastowej aprobaty Niemców, ale sama idea stworzenia czegoś takiego jest dla nich bardzo atrakcyjna. Poprzez odpowiednią jej modyfikację można z niej stworzyć dobre narzędzie do realizacji przynajmniej części niemieckich zamierzeń. Dlatego propozycja Tuska ma „podwójne dno”, które należy pokazać.
Aby tego dokonać, przypatrzmy się jak wypędzenia przedstawiają działacze ziomkostw.Bardzo charakterystyczna tutaj jest wypowiedź Przewodniczącego Ziomkostwa Prus Wschodnich Wilhelma von Gottberga z 2005 roku. Szef ziomkostwa stwierdził, że uczestnicy Konferencji Poczdamskiej (17.7 - 2.8. 1945 r.) nakazali przeprowadzenie wysiedleń ludności niemieckiej w sposób uporządkowany i humanitarny. Podczas konferencji przywódcy USA, Wielkiej Brytanii i ZSRR postanowili przymusowo przesiedlić Niemców z Polski i innych krajów środkowoeuropejskich. Zalecenie - w sposób uporządkowany i humanitarny - było dla krajów wypędzających nieważnym sloganem. Masowe wypędzenia ze stron ojczystych miały czasem charakter ludobójstwa Gottberg zakwestionował także stanowisko reprezentowane przez byłego ministra spraw zagranicznych Polski Władysława Bartoszewskiego, który powiedział, że wypędzenia zorganizowała „przysłana z Moskwy i narzucona Polsce klika”.Według Gottberga ta wypowiedź odpowiada polskiej racji stanu zakładającej, że Polacy byli w przeszłości zawsze tylko ofiarami. Nie odpowiada jednak historycznej prawdzie. Zastanówmy się nad ostatnimi dwoma zdaniami, bowiem jak w krzywym zwierciadle, ogniskują one intencje niemieckich „poprawiaczy” historii. Chodzi im w sposób oczywisty o zamazanie relacji przyczyna-skutek. Chodzi im o zatarcie różnicy pomiędzy agresorem i ofiarą. Jak ten cel miałoby wspierać muzeum w Gdańsku? Moim zdaniem w sposób bardzo subtelny. Po odpowiednich modyfikacjach całej idei, bardzo misternie wpisałoby się w logikę niemieckiego widzenia historii najnowszej. Jakie to mogłyby być modyfikacje. Bardzo proste. Wypędzenia Polaków i innych narodów zostają przedstawione w Gdańsku, a nie w Berlinie, gdzie dokumentuje się tylko niemieckie wypędzenia. W ten sposób wypędzenia Niemców nabierają „charakteru europejskiego”, a wypędzenia innych narodów „charakteru lokalnego”. Wypędzenia Niemców są teraz traktowane jako zbrodnie przeciwko ludzkości, a wypędzenia innych narodów jako przejawy lokalnych konfliktów etnicznych. Sprawą wypędzeń niemieckich powinna zająć się cała Europa, są bowiem problemem europejskim, natomiast wypędzenia innych trzeba rozpatrywać wyłącznie jako działania wrogie pomiędzy uczestniczącymi w konflikcie narodami. Czyli, mówiąc krótko, wypędzenia Niemców są drugim Holocaustem, a inne wypędzenia już nie. Tak właśnie ma wyglądać prawda historyczna we współczesnej niemieckiej interpretacji.

wtorek, 4 grudnia 2007

The sum of all fears

To było piękne expose. Expose na miarę serialu brazylijskiego. Statyczna dłużyzna, ale za to zagęszczona intensywnymi uczuciami. Było zwłaszcza uczucie miłości, potem zdrada, przebaczenie, a na koniec zaufanie. Zaufanie wielokrotnie odmieniane przez wszystkie przypadki. Już nawet zapomniałem, kto komu zaufał: Naród Donaldowi czy Donald Narodowi. Ale jakoś tak to było.
Z klasycznego expose premier Donald zrobił rosół: bezbarwny, bez smaku i do tego bez zapachu. Ten rosół jednak to miód na serce „niektórych”, bo „niektórzy” znaleźli w nim zapewnienie, że będzie pojednanie, porozumienie, będzie spokój. A wiadomo nic tak nie kontentuje „niektórych” jak spokój w telewizorze. Niechby i wojna na dworze byle był spokój w telewizorze.
(takie motto mi się ułożyło)
Ten spokój, z pewnością, zapewni „niektórym” walterownia z michnikownią (michnikownia- copyright by McGregor). Tekst takiego ładnego expose da się przecież przerobić na wiele spektakli z gadającymi głowami. Głowami, które będą na wszelkie możliwe sposoby wysysać, oblizywać i cmokać w okrągłe zdania Tuska. Już teraz zastępy propagandzistów z naukowymi tytułami obrabia perełki tuskowej prozy, marząc przy okazji o honorarium za gęganie w jednym z tefauenowskich programów.
Ale skąd, jak u Clancy’ego, suma wszystkich strachów?
To proste, potwierdzają się obawy, o jakich wielu z nas już wcześniej pisało.
Po pierwsze
Tusk nie ma programu rządzenia, bo to, o czym mówił w swoim expose można nazwać tylko zbiorem pobożnych życzeń.
Obniżenie podatków, zlikwidowanie deficytu budżetowego, podniesienie do godziwego poziomu płace sfery budżetowej, stworzenie silnej armii zawodowej i rozwinięcie na dodatek infrastruktury - to wszystko sprzeczne miedzy sobą cele. Co charakterystyczne, pan Donald powiedział, że to wcale nie będzie gra o sumie zerowej, ponieważ cały deficyt wypełni społeczna energia Polaków.
Skąd my to znamy!
Za Bieleckiego ulubionym powiedzonkiem liberałów była „niewidzialna ręka rynku”. Premier Donek wie, że to określenie jest zużyte semantycznie a jego aferalny kontekst już rozszyfrowano. Dlatego niewidzialna ręka rynku zostaje zastąpiona społeczną energią.
Po drugie.
Przedstawiony w expose „program” reformy służby zdrowia, to nic innego jak program zaprezentowany przez Sawicką na taśmach CBA. Co mnie obchodzi, że wiele szpitali zostanie przekazanych samorządom terytorialnym, skoro skutek będzie taki, o jakim mówiła Sawicka. Zostaną wykupione, w procesie prywatyzacji przez bankructwo, przez lokalne sitwy tak zwanych „biznesmenów”.
Po trzecie.
Odmieniane słowo „zaufanie” nasuwa nieodparte skojarzenie, że chodzi tu o coś zupełnie innego. Na zaufaniu nie buduje się skutecznej polityki rządu. Mieliśmy natomiast przez ostatnich osiemnaście lat istny festiwal „zaufania”, „praw człowieka”, „domniemania niewinności” i tym podobnych szczytnych haseł. Okazywało się jednak zawsze, że te szczytne pojęcia miały zastosowanie wyłącznie w różnego rodzaju aferach. Prawidłowa sekwencja zdarzeń była następująca: najpierw było zaufanie do człowieka, który był powoływany na jakiś urząd, potem były jego niezbywalne prawa, a następnie domniemanie niewinności. W końcowym efekcie afera rozchodziła się „po kościach”. A w skrajnych przypadkach stosowano to prawodawstwo „miłości” do zwykłych gangsterów. Dla mnie słowo zaufanie było mrugnięciem oka w stronę partyjnych koleżanek i kolegów: "nareszcie będziemy kręcić lody bez przeszkód".Na taki rozwój wypadków wskazuje nominacja na ministra sprawiedliwości, adwokata reprezentującego wielu bardzo ustosunkowanych aferzystów. Moim zdaniem ta nominacja, to jedno z największych łajdactw w ciągu ostatnich osiemnastu lat RP. To kpina z obywateli!
A jak wielkie musi mieć "zaufanie" nasz premier Donald do absolwenta Akademii Dyplomatycznej w Moskwie, że powierzył mu funkcję kadrowca w Ministerstwie Spraw Zagranicznych? No jak wielkie?
Po czwarte
W sprawie polityki zagranicznej żadnych konkretów. Czyżby brak wskazówek? Czy najpierw Berlin musi się dogadać z Moskwą?
A w sprawie bezpieczeństwa energetycznego niemrawe zapewnienie o kontynuacji poprzednio wyznaczonych celów, z zastrzeżeniem jednak, że mogą one ulec zmianie. Czyżbym miał rację pisząc o „Nowym rozdaniu w tej samej partii pokera”? Nie chciałbym jej mieć, ale expose zamiast rozwiać moje podejrzenia, tylko je umocniło.

Wunderwaffik

Gdy dowiedziałem się z panującej medialnie nad stadnym myśleniem rodaków walterowni, że Polska ma wunderwaffe w osobie pana Bartoszewskiego, to zaraz wyobraziłem sobie, że zacny ów staruszek zostanie umieszczony w głowicy bojowej aparatu Fau jeden i wystrzelony w kierunku zachodnim, szybując nad Berlinem, zakrzyczy swym jakże charakterystycznym dźwięcznym sopranem:
Nie wierzcie frustratom czy dewiantom psychicznym, którzy swoje problemy psychiczne odreagowują na niemieckim narodzie (...). Kategorycznie wypraszam sobie lżenie Polski przez Erikę Steinbach razem z Rudim Pawelką!
Pomarzyć dobra rzecz, ale niestety rzeczywistość jest brutalna. Okazało się bowiem, że to w Berlinie ku nam wystrzelono owe Fau jeden, a wunderwaffik wylądował w gabinecie naszego wspaniałego nowego premiera, który jak przystało na wnuczka swego dziadka, podarek ów z wdzięcznością przyjął i nawet zatrudnił w randze sekretarza stanu w swojej kancelarii.
Teraz Donek będzie wyręczał się wunderwaffikiem w tworzeniu polskiej zagranicznej polityki berlińskiej.
Zabieg taki jest ze wszech miar dogodny dla miłościwie panującego nam premiera, bowiem wszystkie skutki, jakie mogą wynikać z tak prowadzonej polityki zbliżenia z naszym sąsiadem, objawiące się najprawdopodobniej realnym zbliżeniem realnej granicy do Warszawy, będą przedstawiane jako zasługa wunderwaffika.
Zresztą, co tu dużo gadać, wunderwaffik ma wielkie zasługi na polu budowania niemiecko-polskich więzi. Otóż 28 kwietnia 1995 roku został zaproszony na uroczyste posiedzenie Bundestagu i Bundesratu i tam wygłosił następujące prorocze słowa:Pamiętamy z wielką odwagą sformułowane zdania nieżyjącego już dziś wybitnego polskiego myśliciela i eseisty Jana Józefa Lipskiego, ideowego polskiego socjaldemokraty, który w 1981 roku z goryczą powiedział: 'Wzięliśmy udział w pozbawieniu ojczyzny milionów ludzi, z których jedni zawinili na pewno poparciem Hitlera, inni biernym przyzwoleniem na jego zbrodnie, jeszcze inni tylko tym, że nie zdobyli się na heroizm walki ze straszliwą machiną terroru - w sytuacji, gdy ich państwo toczyło wojnę. Zło nam wyrządzone, nawet największe, nie jest jednak i nie może być usprawiedliwieniem zła, które sami wyrządziliśmy. Wysiedlanie ludzi z ich domów może być w najlepszym razie mniejszym złem, nigdy - czynem dobrym'. W pełni identyfikuję się z tezami mojego zmarłego przyjaciela Jana Józefa Lipskiego
Ze zrozumiałych powodów, miłościwie panująca wtedy nad mózgami Polaków Gazeta Wyborcza, 19 kwietnia 1995 roku w obszernym omówieniu nie zamieściła tej części wystąpienia. Każdy rozumie, że zrobiła to w dobrze pojętym interesie narodowym - w interesie swojego narodu. Tekst ten zamieszczono później, w wydanej w Polsce przy wsparciu finansowym Fundacji Konrada Adenauera książce: Przeprosić za wypędzenie? (Kraków 1997).
Natomiast minister spraw zagranicznych RFN Klaus Kinkiel doceniając działania wunderwaffika dla swojego narodu wręczył mu w grudniu 1996 r w Moguncji złoty medal Towarzystwa imienia Gustawa Stresemanna. Tego Stresemanna - ministra spraw zagranicznych Niemiec w latach 1923-1929, którego sylwetkę tak charakteryzował Joshka Fisher na łamach Gazety Wyborczej z 6-7 maja 2000 r:Celem Stresemanna była bowiem głównie rewizja granic na niekorzyść Polski, której istnienia w formie z 1928 r. nie akceptował (...) wszelkie starania Francji o „wschodnie Locarno” udało się Stresemannowi zniweczyć. Polska straciła również najwięcej i to właśnie było celem stresemannowskiej polityki.
Stresemann dążył do zmiany granic wschodnich Niemiec na szkodę Polski. Jego celem było m.in. odzyskanie dla Niemiec Gdańska, przejęcie przez Niemcy "polskiego korytarza" i przesunięcie na Górnym Śląsku granicy z Polską na korzyść Niemiec.
Czyli Stresemanna śmiało można określić mianem „polakożercy”, ale wunderwaffikowi, jak zawsze łasemu na wszelkie dowody uwielbienia jego osoby, nie przeszkodziło to w przyjęciu medalu, może także z tego względu, że nie odebrał pełnego uniwersyteckiego wykształcenia historycznego.
Widać jak sprawnie będzie teraz działał nasz najlepszy od 18 lat rząd, rząd fachowców. W Ministerstwie Spraw Zagranicznych kadrowcem został „wypuskinik” Akademii Dyplomatycznej w Moskwie, co zapewni nam z tąże Moskwą dobre stosunki, bo będziemy teraz konsultować na Kremlu kandydatury na wyższych urzędników ministerialnych i ambasadorów.
W ochronie zdrowia, i nie tylko tam zapewne, kręcić lody będzie zredukowane do duetu trio: Schetyna i Kopacz.
W Ministerstwie Sprawiedliwości obrońca uciśnionych, Ćwiąkalski, doprowadzi do powrotu na łono kraju prześladowanych przez kaczystowski reżym: Stokłosę i Krauzego, którzy po ekspresowym oczyszczeniu z zarzutów zainkasują zadośćuczynienie odpowiednie do ich „ratingu” w magazynie Forbes.
A miłościwie panujący nam Donio Wspaniały opierając sie na tak zacnych personach, pozostanie zupełnie poza wszelką krytyką - jak ten Stalin, co to dobrotliwym Ojcem Narodu był, ale miał okrutnych pomagierów, którzy za jego plecami ludzi mordowali.

poniedziałek, 19 listopada 2007

Nowe rozdanie w tej samej partii pokera

Kilka lat temu na morzu Barentsa Rosjanie odkryli ogromne złoża gazu i ropy. Złoża te zwane polami sztokmanowskimi leżą w odległości około 550 km od Półwyspu Kola i obejmują obszar 1400 km kwadratowych i zawierają zasoby w ilości 3.000 miliardów metrów sześciennych gazu oraz 27 mld ton ropy. Gdy zasoby te zostaną uruchomione będzie można czerpać z nich rocznie od 60 do 100 mld m sześciennych gazu.
Początkowo Rosjanie, ze względu na potrzebę gigantycznych nakładów finansowych, postanowili dopuścić koncerny zagraniczne do udziału w zagospodarowaniu i eksploatacji tych złóż. Oto, co agencje donosiły w drugiej połowie 2005 roku:Rosyjski Gazprom zaproponował pięciu zachodnim koncernom energetycznym współpracę przy zagospodarowywaniu gigantycznego Sztokmanowskiego Złoża Gazowego w rosyjskim szelfie kontynentalnym na Morzu Barentsa. Na wstępnej liście (short-list) potencjalnych partnerów rosyjskiego monopolisty gazowego w tym projekcie, ogłoszonej na konferencji prasowej w Moskwie przez prezesa Gazpromu Aleksieja Millera, znalazły się norweskie Statoil i Norsk Hydro, francuski Total oraz amerykańskie Chevron i Conoco Phillips. Inwestycje w pierwszej fazie realizacji projektu sztokmanowskiego szacuje się na 10-13 mld dolarów, a wartość całego projektu - na 20 mld USD. Miller poinformował, że pakiet większościowy w konsorcjum, które zajmie się eksploatacją złoża, będzie należeć do Gazpromu. Udziały partnerów mniejszościowych nie zostały jeszcze określone.
Wszystko zapowiadało się tak pięknie dopóki Kanclerzem Federalnym był Schroeder. Wtedy to powstała koncepcja budowy rurociągu po dnie Bałtyku. Niestety Schroeder upadł, pojawiła się Angela Merkel. I co agencje donoszą?
Wiceprzewodniczący partii chrześcijańsko-demokratycznej CDU Roland Koch ostrzega przed wpływami rosyjskiego Gazpromu w Niemczech. Uważa on, że Niemcy muszą się bronić przed wykupywaniem ważnych przedsiębiorstw przez Rosję i Chiny. Roland Koch twierdzi, że nie można dopuścić do tego by takie państwowe przedsiębiorstwa jak rosyjski Gazprom posiadały wszystko w jednym ręku - od złóż gazu i ropy po własność niemieckich dystrybutorów energii. Domaga się - w związku w tym - uchwalenia jeszcze w tym roku przepisów chroniących niemieckie przedsiębiorstwa przed niechcianymi inwestorami z zagranicy. Koch wskazuje na podobne francuskie i amerykańskie przepisy chroniące kluczowe resorty narodowej gospodarki.
Z tego komunikatu wynika, że w Niemczech rozsądnie patrzą na sprawę bezpieczeństwa energetycznego. Ale można z niego wyczytać także, że Rosja w zamian za dopuszczenie koncernów zachodnich do eksploatacji swych złóż żąda możliwości zakupu sieci przesyłowych w Europie. Mimo, że zachodnie koncerny i Gazprom przebierają nóżkami z niecierpliwości, aby dobić targu, żądania stawiane przez Moskwę ze zrozumiałych przyczyn nie są do przyjęcia w chytrej Europie.
I tu pojawia się sprawa Polski. Polska jest dobrym kompromisem dla obu stron. Gdy Rosja kupi sobie Orlen i PGNiG, to koncerny zachodnie uzyskają dostęp do pól sztokmanowskich.
I wilk będzie syty i owca cała.
Moskwa od jakiegoś czasu usiłowała zakupić Orlen i Lotos, ale czy to łapówki były za małe, czy to agenci zbyt leniwi, jednym słowem nie udało się.
Dochodzi zapewne do porozumienia, kto i jak ma popierać odpowiednie siły w Polsce, aby przez nie uzyskać dostęp do akcji Orlenu i innych strategicznie ważnych spółek. Dzieje się to jednak w czasie afery Rywina, gdy czerwone pająki i ich kontrahenci z Wyborczej ulegają publicznemu rozgnieceniu – na śmierć.
Tym samym Rosja nie może być już rozgrywającym, bo jej agentura popełnia publiczne harakiri. Ale pozostaje w grze strona „europejska”, która ma też w tym bantustanie swych „reprezentantów”. Ci reprezentanci posiadają już „know-how” jak kraść majątek publiczny, ponieważ są najbardziej cwaną ferajną z przegranego AWS. Szybko przegrupowują się w nową partię o wdzięcznej nazwie: Platforma Obywatelska.
Przychodzą wybory 2005 roku i już, już, ... wszystko toczy się pomyślnie, aż tu nagle potworne Kaczory, niewiadomo jakim sposobem je wygrywają.
Interes nie dochodzi do skutku.
Rosja obrażona na Zachód za niedotrzymanie poufnych porozumień wstrzymuje udział zachodnich koncernów w eksploatacji pól sztokmanowskich.
Całą grę trzeba zaczynać od początku.
Tym razem niepoprawnym Kaczorom ustawia się polskojęzyczne media na karku, na stałe. Nie tylko media. Uruchomiona zostaje cała agentura, a zwłaszcza najcenniejsza jej cześć zwana -„autorytety”.Efekt jest w końcu osiągnięty i partia, która ma gwarantować dopełnienie „dealu” Wschód-Zachód dochodzi do władzy.
Rozważania tego typu byłyby nieużyteczne, gdyby nie można było na ich podstawie pokusić się o jakieś przewidywania. Co, zatem, możemy oczekiwać w następnym roku?
Po pierwsze, po cichu lub nie, zostanie dokonana sprzedaż akcji Orlenu lub Lotosu, lub PGNiG (lub wszystkich naraz) Gazpromowi.
Po drugie Rosja zniesie embargo na mięso, co zostanie odtrąbione jako niebywały sukces "partii miłości i zgody narodowej" oraz osobiście jej wodza, który po tym, tryumfalnie uda się do Moskwy.
Po trzecie opozycja będzie krzyczeć o nowym pakcie Ribbentrop-Mołotow, ale tym razem przystojny Radosław zapewni, że leży to w interesie bezpieczeństwa energetycznego kraju.
Po czwarte, i najważniejsze, zachodnie koncerny dostaną zgodę na udział w eksploatacji pól sztokmanowskich.
I partnerzy tego geszeftu będą szczęśliwi, bo dobili interesu tanim, czyli polskim kosztem.
Tylko my, jak zwykle ockniemy się ze snu, z ręką w nocniku.

Moskwa kontratakuje

Oberkagiebista z Kremla może z zadowoleniem swe krwawe rączki zacierać. Sytuacja normalizuje się. W Polsze partia zdrady interesu narodowego święci triumf. Gazociąg będzie budowany po dnie i zapewne za pieniądze europejskie, gdy już tuskowi macherzy za wieprzowinę w Rosji szlaban w Brukseli podniosą. Do polskiego koncernu energetycznego w ramach spłaty politycznego poparcia w wyborach pan Tusk byłego agenta SB na posadzie prezesa ma zamiar posadzić. Wszystko wspaniale się zapowiada, moskiewscy odpuszczą parę setek tysięcy ton wieprzowiny, stosunki się ocieplą a agentura wpływu będzie mogła tubylcom zaprezentować sukces swojej dyplomacji.
Na Węgrzech od dwóch lat sytuacja jest wyśmienita. Premierem jest Gyurcsany, postkomunista oraz były komunista, i steruje nawą państwową w najlepszym dla Wegier kierunku, czyli wschodnim. Pomimo protestów nieuświadomionych tubylców, premier dzielnie przy pomocy policji trzyma się na stołku i skrupulatnie wypełnia tajne wskazówki Kremla. Jak zadzwoni telefon z wiadomego kierunku i go „poproszą”, to popiera ideę budowy gazociągu północnego, choć Węgrom do Bałtyku daleko. Ostatnio mianował szefem specsłużb Sandora Laborca, „wypusknika” Akademii Wojskowo-Politycznej im. Dzierżyńskiego – kolebki wszystkich sowieckich „razwiedczikow”z KGB. Laborc jest wszechstronnie wyszkolony, bo studiował całe 10 lat w okresie 1970-1980. Jakoś tak dziwnie się składa, że w przyszłym roku Węgry obejmą przewodnictwo w NATO-wskiej komisji do spraw służb bezpieczeństwa krajów członkowskich. Tak wszechstronnie wykształcony przewodniczący, toż to prawdziwa perła dla sojuszu będzie!

W Gruzji sprawy też idą w dobrym kierunku. Saakaszwilego opozycja nazywa „faszystą”. Śmiać się chce. Czy polska opozycja wyczytała swe hasła z tego samego kremlowskiego okólnika, co i gruzińska? Z tej samej moskiewskiej instrukcji obsługi wprowadzania demokracji w byłych satelitach ZSRR? Bardzo prawdopodobne - zbieżność chyba nieprzypadkowa. Saakaszwili zrobił rozsądny manewr zapowiadając przyspieszone wybory w styczniu. Ale natychmiast objawił sie kontrkandydat - niejaki Patarkaciszwili, najbogatszy oligarcha w Gruzji, współwłaściciel „niezależnej” , opozycyjnej stacji telewizyjnej. Czyżby gruziński Walter? Na razie Patarkaciszwili dał drapaka do Izraela, bo jedną część podwójnej helisy ma z tamtych stron. Maja Narbutt z Rzeczpospolitej pisze w korespondencji z Tbilisi :[Patarkaciszwili] w Gruzji troszczy się o swą reputację i stara się sprawiać wrażenie dobrodusznego filantropa, któremu bliskie są wartości demokratyczne – choć ciągle na jaw wychodzą sprawy stawiające go w dwuznacznym świetle, jak bliska przyjaźń z Andrejem Ługowojem, agentem służb rosyjskich podejrzewanym o zabójstwo Aleksandra Litwinienki
Satrapa z Kremla ma z czego się cieszyć. Rozpoczęta w 2000 roku odbudowa wpływów na terenach tak zwanej „bliskiej zagranicy”, czyli terenach uważanych przez Moskwę za swoje, przebiega niespiesznie ale systematycznie. Działają doskonale stare dobre sowieckie metody, posługiwanie się stetryczałymi „użytecznymi idiotami” lub kupionymi za srebrniki politykami, lub mediami w celach ogłupiającej i jątrzącej propagandy. Doszły też nowe elementy polityki uzależniania polegające na szantażu energetycznym całych państw. Wszystko to działa wyśmienicie i przy milczącym poparciu brukselskich urzędników, którzy albo nie zdają sobie sprawy z toczonej gry, albo biorą ciężkie pieniądze za niezdawanie z niej sobie sprawy. Na razie to działa. Na razie.

Z pamiętnika młodej lekarki

CIEKAWE PRZYPADKI: Zespół psychoorganiczny


Opis przypadku:
Pacjent z zaawansowanym upośledzeniem czynności poznawczych usilnie próbuje upodobnic się do Koszałka-Opałka z baśni pani Konopnickiej "O krasnoludkach i sierotce Marysi". Po podaniu środków sedatywnych twierdzi, że jest zatrudniony w telewizji TVN na etacie autorytetu moralnego

piątek, 2 listopada 2007

Czynnik inteligentny w kosmologii

Pytania o wpływ jaki może mieć czynnik inteligentny na środowisko kosmiczne nie jest pozbawione sensu zważywszy, że istoty ludzkie z racji swej inteligencji miały ogromny wpływ na środowisko ziemskie. Jest to kolejny temat jakim zajął się John D. Barrow w swej najnowszej książce.[1]
Naukowcy przyzwyczaili się do wykluczania swej obecności we wzorach i eksperymentach przez siebie wymyślanych. Akt badania świata przypominał obserwacje miłośnika ptaków będącego w całkowitym ukryciu. W fizyce dziewiętnastowiecznej doświadczalne badanie świata nie miało wpływu na przedmiot badany. To musiało się nieodwracalnie zmienić wraz z okryciem teorii kwantów.
W czasie, gdy rozważano możliwość „stworzenia” Wszechświata w laboratorium,tematem tym zajął się Edward Harrison[2], kosmolog z Uniwersytetu w Arizonie . Kosmolodzy badali warunki – raczej ekstremalne – jakie byłyby potrzebne do wywołania następnego okresu wiecznej inflacji. Nie jest to tak katastroficzne jak się wydaje, ponieważ „wytworzony” inflacyjny w laboratorium pęcherzyk wszechświata rozszerzyłby się w przestrzeń z prędkością światła i nikt by nic nie zauważył. Prostej recepty na jego wytworzenie jak dotąd nie znaleziono, chociaż trudności pewnego dnia mogą być jednak pokonane. Przypuśćmy, sugerował Harrison, że trudności techniczne mogą być przezwyciężone i cywilizacje znacznie bardziej rozwinięte od naszej są w stanie w swoim otoczeniu sterować kierunkiem wiecznej inflacji poprzez produkcję miniwszechświatów w laboratoriach. A jeśli to potrafią, to potrafią mieć wpływ na wyniki w zasadzie przypadkowych procesów toczących się w końcowej fazie inflacyjnego rozszerzania się wczesnego miniwszechświata. A to oznacza, że niektóre (może wszystkie) stałe fizyczne i siły przyrody mogą być świadomie ustalane.
W nieskończonym wszechświecie wśród wszystkich możliwości jest i taka, że muszą istnieć obszary zasiedlone przez zaawansowane cywilizacyjnie istoty zdolne do stworzenia swych własnych wszechświatów za pomocą wirtualnej symulacji. Mogłyby one posiadać komputery o mocy obliczeniowej przewyższającej moc naszych komputerów o niewyobrażalny czynnik. Zamiast tylko symulować rozwój galaktyk - tak jak my - będą mogli pójść dalej i obserwować rozwój gwiazd i układów planetarnych. Potem włączając prawa biochemii do swych astronomicznych symulacji będą zdolni do obserwowania ewolucji życia i powstawania świadomości - mogąc przyspieszać wszystkie procesy w dowolnej skali czasowej. Tak jak my obserwujemy cykle życiowe muszki owocowej, tak oni będą w stanie obserwować rozwój inteligentnego życia, patrzeć jak powstają cywilizacje i komunikują się ze sobą, rozważać czy istnieje Wielki Programista w Niebie, który stworzył ich wszechświat i mógłby interweniować w razie postępowania wbrew prawu naturalnemu, co zwykle u siebie obserwują.
Najbardziej alarmującą myślą o takim prostym scenariuszu przyszłości jest to, że my sami moglibyśmy żyć teraz w czyjejś symulacji. To nie jest znowu taka dziwaczna idea, jak może się wydawać. Czy nie jest to podobne do wielu wierzeń religijnych, gdzie Bóg jest Wielkim Programistą, który decydował się interweniować po utworzeniu świata w jego sprawy (jak w ortodoksyjnej doktrynie chrześcijańskiej) lub nie interweniować po dokonaniu kreacji (jak w deizmie)? Ten scenariusz nie jest niemożliwy. Gdy tylko pojedyncza zaawansowana cywilizacja będzie w stanie wytworzyć symulowane rzeczywistości na tyle skomplikowane, by zawierały obserwatorów, to nieskończenie wiele różnych innych też będzie mogło to zrobić.
Ale zaraz jednak widzimy jak powstaje nowy problem, gdy dopuścimy świadomych obserwatorów do interwencji we Wszechświecie, zamiast przyjąć, że należą oni do grupy „obserwatorów”, którzy nic nie robią. W takim wypadku kończymy na scenariuszu, w którym bogowie pojawiają się ponownie w nieograniczonej liczbie pod postacią programistów o mocy sprawczej życia i śmierci symulowanych rzeczywistości. Programiści ustalają prawa, które rządzą ich światami. Mogą je zmieniać, mogą w każdym momencie przerwać symulację; obserwować jak symulowane istoty dyskutują o tym, czy istnieje bóg, który interweniuje lub nimi rządzi; czynić cuda albo skrycie narzucać swoje zasady etyczne. I przy tym cały czas mogą nie mieć najmniejszych wyrzutów sumienia, gdy kogoś skrzywdzą, bo przecież ich rzeczywistość – zabawka nie jest realna. Mogą nawet doczekać się takiego stadium, kiedy ich symulowane rzeczywistości dojrzeją do tego stopnia, że będą mogły stwarzać swoje własne symulowane rzeczywistości.
Robin Hanson[3] zwrócił uwagę na to, że przebywanie w symulowanej rzeczywistości może mieć swój wpływ na to, jak człowiek powinien postępować. Pisze następująco:
Jeśli miałbyś żyć w symulacji, to nie przejmuj się innymi, żyj dniem dzisiejszym, stwarzaj wizję swej zamożności, usilnie staraj się uczestniczyć w ważnych wydarzeniach, bądź przyjemnym i godnym uznania, staraj się zadawalać ważnych ludzi w swym otoczeniu i postaraj się być obiektem ich zainteresowania.
Przeżycia symulacyjne, niezależnie na ile mogą się wydawać realne, są z o wiele większym prawdopodobieństwem nagle i nieprzewidywalnie przerywane niż typowe realne przeżycia. To nasuwa Hansonowi myśl, że „nie powinieneś zawracać sobie głowy swoją i ludzkości przyszłością, staraj się żyć dniem dzisiejszym”. Wiadomo, że w filmach i teatrze gwiazda otoczona jest grupą innych dobrych aktorów, których zadaniem jest gra wraz z nią, ale jeśli odejść od gwiazdy dalej, to napotyka się aktorów gorzej płatnych, statystów biorących udział w scenach zbiorowych i tych, którzy stoją niemo z halabardą. Podobnie w symulowanych rzeczywistościach, postaci z dala od twoich poczynań mogą być w sposób trikowy symulowane i nie należy specjalnie nimi się przejmować. Hanson sugeruje:
jeżeli jesteś postacią w czyjejś symulacji, przede wszystkim bądź miły! Bądź sławny! Bądź kimś ważnym! To pozwoli ci zwiększyć szanse na twoją symulowaną egzystencję i na to, że zechcą cię znowu symulować w przyszłości. Nie spełnisz tych wymogów, a staniesz się jak postać z opery mydlanej, szybko wylatująca ze scenariusza na skutek wyjazdu do Władywostoku, aby nigdy już nie wrócić.
Gdy oglądamy w wiadomościach, w jaki sposób ludzie się zachowują, to szybko dochodzimy do wniosku, że musimy żyć w symulacji! Jednak to o niczym nie przesądza. To, jak powinniśmy się zachowywać zależy wyłącznie od moralnych zasad programistów. Jeśli będą chcieli być zabawiani, to dobrze zrobimy będąc zabawnymi. Ale jeśli są oddani szlachetnym celom, to mamy wielką szansę na powtórną swą kreację i powtórzenie symulacji zostając męczennikami słusznej sprawy. Choć te wzorce zachowań nie należy brać poważnie jako podstawę swego życia codziennego, to ogniskują one wyraziście zasadnicze problemy filozofii moralnej i nasze na nie reakcje. Jeśli symulowane rzeczywistości są najbardziej powszednie i my jesteśmy uczestnikami jednej z nich, niepokojące może być tylko to, czy są to jakieś znane nam symulacje. Ale dlaczego musiałyby być? Jeśli zawsze używaliśmy słowa „symulacja” dla określenia rezultatu niepowtarzalnego aktu kreacji przez Boga, to znajdujemy się w bardzo podobnej sytuacji, aczkolwiek mamy do czynienia z Programistą wyższego rodzaju.
[1] J. D. Barrow, The infinite book, a short guide to the boundless, timeless and endles , Jonathan Cape, London 2004
[2] E.R.Harrison, The Natural Selection of Universes containing Intelligent Life, Quaterly Journal of the Royal Asteronomical Society 36, 193 (1995) i Creation and Fitness of the Universe, Astronomy and Geophysics, 39, 27, (1998).
[3] R. Hanson, How to Live in a Simulation, Journal of Evolution and Technology, 7 (2001),

środa, 31 października 2007

Program rządzenia

Partia o wdzięcznej nazwie „Platforma Obywatelska”, której jedynym dotąd znanym programem był program zdobycia władzy, właśnie go z sukcesem niebywałym zrealizowała. Teraz przyszedł czas na program, na czas po zdobyciu władzy, ale najwidoczniej takiego partia rzeczona nie posiada. Bo powiedzieć wprost byłym wyborcom, że programem tym jest kręcenie lodów, to nie jest rozsądny pomysł. Przede wszystkim z tego powodu, że wyborcy mogliby pomyśleć, iż ten program jest skierowany do nich. A to oczywista nieprawda. Produkcja lodów jest mocno reglamentowana, kręcić je mogą tylko wybrani, żaden egalitaryzm nie jest przewidywany.
Szpicbródka, w filmie o tym samym tytule, mówił do warszawskich gangsterów: Ja jestem członkiem herrenferain w Berlinie, więc mnie tu nie straszcie.
Jednak ludożercom z polskiego bantustanu należy rzucić parę frazesów, by zajęli się swym zwykłym zajęciem, to znaczy obgryzaniem kości po ucztach członków herrenferain – ów z wielu miejsc miłościwie panującej tu Europy.
I ostatnio pojawił się wśród ludożerców taki kąsek, taki zalążek programu rządzenia, nieśmiało na razie artykuowany przez niektórych członków przyszłego rządu.
Jest nim hasło: Wszystkiemu winien PiS, on uniemożliwia realizacje wspaniałych planów Platformy Obywatelskiej
To jest wszystko takie proste i prostackie. Gdy się nie ma programu rządzenia, bo jedynym programem partii jest zdobycie władzy, to istnieje naturalna potrzeba stworzenia wroga zewnętrznego, który nie pozwala na realizację tego programu, którego nie ma.

wtorek, 23 października 2007

Procesy nadobliczalne

John D. Barrow, znany polskiemu czytelnikowi popularyzator matematyki i nauk pokrewnych, popełnił ostatnio nową książkę, tym razem o nieskończoności (The infinite book, a short guide to the boundless, timeless and endles,Jonathan Cape, London 2004).
Książka ta jest magiczna, bowiem autor serwuje nam całe mnóstwo problemów z pogranicza matematyki, fizyki i filozofii, o których nawet nie mieliśmy pojęcia stąpając twardo po ziemi w naszym skończonym świecie.
Jednym z takich nieoczekiwanych zagadnień jest możliwość wykonywania nieskończenie wielu czynności w skończonym czasie. Gdy połączyć kilka komputerów ze sobą to ich szybkość wykonywania operacji wzrasta proporcjonalnie do ich ilości. Zasadniczym zagadnieniem nie jest to, czy wzrost prędkości operacji cyfrowych będzie postępował zgodnie z trendem odkrytym przez Gordona Moore'a, ale czy komputer kiedykolwiek będzie mógł wykonać nieskończenie wiele operacji w skończonym czasie.
Właściwie to, dlaczego, miałby to być „komputer” – czy dowolna maszyna dokona nieskończenie wiele dowolnych operacji w skończonym czasie? Czy powstanie kiedyś „maszyna nieskończoności” jakiegokolwiek rodzaju?
W poszukiwaniu odpowiedzi stworzono odpowiednią terminologię problemu, a jednemu z hipotetycznych zadań, które wymaga wykonania nieskończenie wielu kroków w ciągu skończonego czasu dano nazwę super-task.
Technicznie proces określany jako „super-task” oznacza, że wykonane w skończonym czasie zadania tworzą zbiór nieskończony przeliczalny. Jeśli wykonane w skończonym czasie zadania tworzą zbiór nieskończony nieprzeliczalny, to wtedy określamy go terminem „hyper-task”.
Propozycję polskiego tłumaczenia terminów „super-task” i „hyper-task” oparłem na analogii z fizyki. W fizyce występują pojęcia „przewodnik” i „nadprzewodnik”, przy czym nadprzewodnik w odróżnieniu od przewodnika ma teoretycznie nieskończoną przewodność elektryczną. Rozwijając tę analogię procesy „super-task” nazwę procesami nadobliczalnymi przeliczalnymi, a procesy nazywane „hyper-task” procesami nadobliczalnymi nieprzeliczalnymi.
Gdyby takie procesy były możliwe do zrealizowania, to można by osiągnąć bardzo zadziwiające rzeczy. Alan Turing, pionier informatyki, wykazał, że istnieją matematyczne operacje, które nie mogą być wykonane przez jakikolwiek komputer w skończonej liczbie kroków. Nazywa się je funkcjami nieobliczalnymi a ich istnienie jest ściśle związane ze sławnym twierdzeniem Kurta Gödla o niezupełności. Twierdzenie to uczy nas, że istnieją w arytmetyce zdania, których prawdziwości lub fałszu nigdy nie będzie można dowieść za pomocą aksjomatów arytmetyki. Znanych jest wiele funkcji nieobliczalnych, ich cechą charakterystyczną jest to, że komputer, który miałby je wykonać nigdy by się nie zatrzymał.
Ale przypuśćmy, że posiadamy komputer mogący wykonać proces nadobliczalny. Otwierają się wtedy zupełnie rewolucyjne możliwości. Nieobliczalne zadania mogłyby być rozwiązywane w skończonym czasie. Jeszcze lepiej, wiele nierozwiązanych wielkich problemów matematyki mogłoby być rozwiązanych metodą bezpośredniego poszukiwania w nieskończenie wielu możliwych rozwiązaniach.
A jak fizyka widzi możliwość realizacji takich procesów?
Matematycy badający teorię Newtona stwierdzili, że ma ona bardzo dziwne własności. Jeśli zebrać razem więcej niż cztery masy, to pojawiają się takie rozwiązania równania Newtona, w których odległość między dowolnymi dwoma masami będzie zwiększać się z większą szybkością niż jakakolwiek, którą zechcemy określić. W świecie rządzonym prawami względności odległość nie może wzrastać szybciej niż w prostej proporcji do czasu. To oznacza, że układ mas może stać się nieskończenie duży, ale wierzono, że zawsze potrzebuje na to nieskończenie długiego czasu.
W 1971 roku, Jeff Xia z Northwestern University dokonał przełomowego odkrycia. Pokazał mianowicie, że układ składający się z więcej niż czterech ciał podlegających prawu grawitacji Newtona może stać się nieskończenie rozseparowany w skończonym czasie. W klasyczny przykładzie Xia cztery równe masy tworzą dwa układy podwójne, w których każde dwie masy orbitują z taką samą, lecz przeciwną prędkością liniową, tak że całkowity moment pędu jest równy zero. Ich płaszczyzny orbit są do siebie równoległe. Następnie Xia wprowadza lżejsze ciało, które porusza się tam i z powrotem po prostej łączącej środki orbit.
Za każdym razem, gdy mniejsze ciało styka się z silniejszym oddziaływaniem jednej z par, tworzy z nimi chwilowy układ trzech ciał i następnie zostaje silnie odrzucone wstecz, tak jak piłeczka pingpongowa, a wtedy każda z orbitujących par zacieśnia trochę swoją orbitę. Xia pokazał, że proces ten trwa ciągle i pary oddalają się od siebie, podczas gdy małe ciało oscyluje tam i z powrotem ze wciąż zwiększającą się prędkością.
Zadziwiające, że maksymalna odległość między parami staje się nieskończona w skończonym czasie. Jedyna pociecha jest taka, że warunki początkowe potrzebne do uzyskania tego wyniku są bardzo mało prawdopodobne. To dramatyczne zachowanie jest możliwe tylko wtedy, gdy więcej niż cztery ciała oddziałują siłami grawitacyjnymi, lecz nie wiadomo czy podobne rezultaty można otrzymać w przypadku tylko czterech ciał.
Teoria grawitacji Einsteina nie zezwala na pojawianie się takich sytuacji. Istnieje maksymalne „kopniecie’, jakie może wywrzeć układ trzech ciał na swoje składniki: nie może odrzucić jednego z nich z prędkością większą niż prędkość światła. Dwa ciała nie mogą znaleźć się dowolnie blisko siebie, dlatego istnieje także maksymalna siła grawitacji, którą jedno ciało może wywrzeć na drugie. Jeśli jednak spróbują, to w końcu stworzą lokalne pole grawitacyjne, które będzie na tyle mocne, że powstanie z nich obu czarna dziura.
Teoria względności prowadzi do interesujących konsekwencji kosmologicznych.
Kosmolodzy zawsze interesowali się złożonością początku ekspansji Wszechświata i zagadnieniem co się stanie, jeśli odwróci on swój bieg do fazy kurczenia się i osiągnie Wielki Kres.
Najprostszy do wyobrażenia tego rodzaju wszechświat rozpoczyna w przeszłości ekspansję z taką samą prędkością jednocześnie we wszystkich kierunkach w określonym momencie czasu, który oznaczymy jako zero, i w skończonym czasie w przyszłości powraca do kresu w końcu fazy kurczenia.
W rzeczywistości nie oczekujemy, że wszechświaty będą się rozszerzać z dokładnie taką samą prędkością w każdym kierunku, a gdy staną się w ten sposób asymetryczne zaczną zachowywać się w skomplikowany sposób.
Chociaż rozszerzają one swą objętość, to jeden z kierunków zaczyna się kurczyć, podczas gdy dwa pozostałe powiększają się tworząc rozszerzający się „naleśnik”. Wkrótce kurczący się kierunek przemienia się w rozszerzający, a jeden z rozszerzających się zaczyna się kurczyć. W dłuższej perspektywie czasowej, efektem jest ciąg oscylacji, które występują na skutek losowych permutacji szybkości rozszerzania się w różnych kierunkach.
Takie zachowanie zostało odkryte przez amerykańskiego fizyka Charlesa Misnera w 1969 roku, który nazwał je Wszechświatem „Mixmastera”, przy czym Mixmaster to nazwa własna popularnego w Ameryce miksera!
Uderzającą cechą tych ciągów oscylacji objętości wszechświata, gdy odwrócić jego bieg ku Wielkiemu Wybuchowi lub skierować ku momentowi Wielkiego Kresu jest to, że występują nieskończenie wiele razy.
Gdyby istniał uniwersalny komputer, który mógłby przetwarzać „bit” informacji za każdym razem, kiedy pojawia się oscylacja w ekspansji pomiędzy dwoma kierunkami, taki wszechświat stałby się nieskończonym zbiorem operacji. Dokonałby się proces nadobliczalny. Ale ponieważ jest to cały wszechświat, to nie wysyła informacji dokądkolwiek.
P.S
Kto zgadnie, czego analogią (jakich paradoksów) są procesy nadobliczalne?

Paradoksy nieskończonego wszechświata

Oto następny temat z nowej książki Johna D. Barrowa- The infinite book, a short guide to the boundless, timeless and endles.
Życie w nieskończonym wszechświecie pełne jest niezwykłych paradoksów, o których nie zdajemy sobie sprawy dopóki nie poczytamy autorów powieści fantastycznonaukowych, popularnonaukowych lub nie obejrzymy filmu „Matrix”.
Otóż, we wszechświecie o nieskończonych rozmiarach wszystkie zdarzenia, które nie mają zerowego prawdopodobieństwa zajścia, muszą zajść nieskończoną ilość razy.
Ten niezwykły stan rzeczy jest możliwy pod warunkiem, że wszechświat jest nieskończony w swych przestrzennych rozmiarach (objętości) i prawdopodobieństwo rozwoju życia nie jest równe zero. To skończone prawdopodobieństwo istnieje ze względu na zadziwiający sposób, w jaki nieskończoność całkowicie odróżnia się od każdej dużej skończonej liczby, niezależnie od tego jak duża mogłaby być ta liczba.
Dlatego w każdej chwili czasu – na przykład w tym momencie – musi istnieć nieskończenie wiele replik nas samych robiących to samo, co i my w tej chwili. Co więcej, nieskończenie wiele replik każdego z nas robiących cokolwiek, co jest możliwe do zrobienia w danym momencie, z prawdopodobieństwem różnym od zera.
Paradoks przestrzennej replikacji ma wszelkiego rodzaju dziwne konsekwencje oprócz niepokoju w naszej psychice. Wierzymy, że istnieje niezerowe prawdopodobieństwo rozwoju życia, ponieważ na Ziemi zdarzyło się ono w sposób naturalny. Stąd w nieskończonym wszechświecie musi istnieć nieskończenie wiele cywilizacji. Wśród nich będą istnieć repliki nas samych w każdym możliwym wieku. Kiedy ktoś z nas umrze, to zawsze gdzieś pozostanie nieskończenie wiele kopii nas samych, które dalej będą żyły w przyszłości posiadając naszą pamięć i doświadczenie wcześniejszych lat naszego życia. Ta sukcesja będzie ciągnąć się bez końca i w jakimś sensie każdy z nas „żyje” wiecznie.
Możemy spytać, co by się stało, gdybyśmy spotkali jedną z naszych kopii. Byłoby to jak boksowanie z odbiciem w lustrze. Ale nie ma powodu zakładać, że nasz sobowtór robiłby to samo, co my. Możemy mieć wspólną przeszłość aż do tego momentu, ale w nowej sytuacji moglibyśmy działać zupełnie odmiennie, tak jak to robią identyczni bliźniacy. Pojawiałyby się coraz większe różnice w naszych doświadczeniach i wyborach. I w istocie bardziej prawdopodobnym jest, że nasze przyszłości różniłyby się niż pozostawały podobne. A jednak, gdzieś w nieskończonym wszechświecie powinny być repliki nas samych podejmujące te same decyzje i będące we wszystkich innych aspektach identyczne. To jest tak, jakby wszystkie możliwe decyzje, które mogliśmy podjąć w każdym momencie zostały już podjęte, ponieważ zawsze jest gdzieś ktoś, kto żyje życiem identycznym z naszym, ale podejmuje inne decyzje, które mogliśmy podjąć, lecz nie podjęliśmy w danym momencie.
W nieskończonym wszechświecie musielibyśmy podróżować przez około 10N metrów, gdzie N=1027, aby z dużym prawdopodobieństwem napotkać swojego sobowtóra. To odległość gigantyczna. Odległość, na jaką możemy spojrzeć w głąb kosmosu za pomocą najdoskonalszych teleskopów wynosi 1027 metra. W dalekiej przyszłości nasz widzialny Wszechświat będzie rozciągał się wystarczająco daleko, aby objąć nasze sobowtóry, ale wtedy będziemy już od dawna martwi, a Wszechświat będzie zbyt stary, by zawierać jakieś gwiazdy i systemy słoneczne. Jeśli uda się nam spojrzeć w głąb na odległość 10N metrów, gdzie N=10119, to napotkamy obszary wielkości naszego obecnie widzialnego Wszechświata, które są z nim identyczne.
Sposobem uniknięcia wniosku o nieskończonej replikacji w nieskończonym Wszechświecie jest utrzymywanie, że prawdopodobieństwo pojawienie się życia w nim jest równe zero. Jeśli tak jest, to liczba replik każdego z nas w tym momencie będzie równa 0 razy nieskończoność, co może dać każdą liczbę, ponieważ jeśli podzielimy 1 przez 0 otrzymamy nieskończoność, jeśli podzielimy 2 przez 0 otrzymamy też nieskończoność, i tak dalej. W tym przypadku może być gdzieś tylko jedna kopia każdego z nas, ale również może być ich milion miliardów. Pomysł, że życie może powstać pomimo istnienia zerowego prawdopodobieństwa jego powstania jest równoznaczne z powiedzeniem, że ma ono cudowne lub nadnaturalne pochodzenie. Jeśli życie jest z góry zaprogramowane do ewolucji na planecie Ziemia, to paradoksu unikamy.

Wspomnienie owej nocy niedzielnej

Ło rany, oglądając wczorajszą noc wyborczą i rozentuzjazmowane tłumy wiwatujące na cześć Tuska wspomniałem niezapomniany "Bal w operze" Tuwima:
Dzisiaj wielki bal w Operze.
Sam Potężny Archikrator
Dał najwyższy protektorat,
Wszelka dziwka majtki pierze
I na kredyt kiecki bierze,
Na ulicach ścisk i zator,
Ustawili się żołnierze,
Blyszczą kaski kirasjerskie,
Błyszczą buty oficerskie,
Konie pienią się i rżą,
Ryczą auta, tłumy prą,
W kordegardzie wojska mrowie,
Wszędzie ostre pogotowie,
Niecierpliwe wina wrą,
U fryzjerów ludzie mdleją,
Czekający za koleją,
Dziwkom łydki słodko drżą.

Na afiszu - Archikrator,
Więc na schodach marmurowych
Leży chodnik purpurowy,
Ustawiono oleandry,
Ochrypł szef-organizator,
Wyfraczony krępy mandryl,
Klamki, zamki lśnią na glanc,
W blasku las ułańskich lanc,
Szef policji pierś wysadza
I spod marsa sypiąc skry,
Prężnym krokiem się przechadza...
Co za gracja! Co za władza!
Co za pompa! Jezu Chry...!
Zajeżdżają futra, fraki,
Lśniące laki, szapoklaki,
Uwijają się tajniaki
W paltocikach Burberry.
........
Tak było coś z tych klimatów. I pewnie nie raz będzie!

Po co pisać bloga

No właśnie po co? Zwłaszcza o polityce. Przecież wszystko mamy podane jak na tacy. Wystarczy kupić "Gazetę Wyborczą", a tam dowiemy się co mamy myśleć w danym dniu, w danym miesiącu, w danym roku. Pewien znajomy profesor-emeryt mawia, że dzień bez Wyborczej jest dniem straconym. Za PRL-u pewnie mawiał był, że dzień bez Trybuny jest dniem straconym. Kto jest sknerą może wejść na dowolny portal internetowy i przeczytać co ma myśleć w danym dniu, miesiącu, roku. Dowie się tego samego co z Wyborczej. Dla ułatwienia, może wejść na dowolny portal, bo wszystkie zamieszczają wiadomości takie same i te same. Co uroniło się przy czytaniu na gazeta.pl, można nadrobić na interii, a jak na interii nie doczytało się jakiejś myśli z Wyborczej, to na onecie już na pewno nie ucieknie z pola widzenia. Przypomina mi się stara sowiecka anegdota jak to obywatel kupił sobie telewizor w kraju kwitnącego komunizmu i włączył go, aby zobaczyć co tam prezentują. Na pierwszym kanale Breżniew przemawia z trybuny na Zjeździe. Obywatel przekręca pokrętłem na drugi kanał. A tam Breżniew przemawia na Zjeździe. Przekręca obywatel zatem na ostatni, trzeci kanał. A tam głowa KGB-isty, który mówi: "Oj obywatelu, wy coś za bardzo kręcicie tym pokrętłem". Czyżby Deja vu? Chyba tak! Żyjemy znowu w czasach nachalnej socjotechniki i propagandy. Cele te same, metody tylko jakby bardziej wyrafinowane i podstępne. Nawet wykształciuchy dają się na nie ułowić. Jaką zatem mamy szansę, aby znów walczyć z zakłamaniem, fałszem i dwulicowością "reżimu". Ja widzę taką szansę w pisaniu bloga politycznego i demaskowaniu tych praktyk. Piszmy o tym i i dzielmy się tą wiedzą, albowiem wiedza rozszerza światopogląd

Taśmy Gudzowatego, po co one są

Tak sobie siedzę i myślę - wszyscy dostali szału po ujawnieniu taśm Gudzowatego. Dziennikarze snują domysły na temat magistra Kwaśnego, który ponoć ma zamiar wrócić do czynnej polityki. Tematem dnia jest pytanie, czy rzeczone taśmy utrudnią Kwaśnemu formowanie nowej partii i czy wystraszą potencjalnych współtowarzyszy. Tu i ówdzie media wydają pieniądze na badanie idiotycznych słupków, jakby od nich zależały losy kraju, jakby tysiąc zbadanych przeciętnych Kowalskich był solą tej Ziemi. Wydaje mi się, że jest to efekt pewnej gry i kamuflażu. Nikt nie zadał sobie trudu na zbadanie prostego zagadnienia. Po co te rozmowy zostały nagrane? Odpowiedź wydaje się być bardzo prosta, tak prosta, że aż oczywista. Gudzowaty chce wrócić do gry. Dla niego gra skończyła się, gdy Rosjanie poprzez swoich tubylczych pomagierów próbowali przejąć jego interesy. Gudzowaty się obronił, ale to było pyrrusowe zwycięstwo. Wypadł z gry. Teraz próbuje do niej wrócić, bo czuje wielkie pieniądze związane z planami budowy gazoportu, budowy gazociągu z Norwegii i rurociągu Odessa -Brody. Ale na "welcome party" trzeba przynieść jakiś prezent, nie można przyjść z pustymi rękoma. Trzeba pukać łokciami. To wydaje się dość proste. Ale co z interlokutorem Gudzowatego? Czy wiedział, że jest nagrywany? Tak niektórzy twierdzą. Ja w to wierzę. Tak dobrze wyszkolony agent wywiadu strategicznego powinien zdawać sobie sprawę z podstawowych w branży rzeczy. Jeśli wiedział, to dlaczego mówił to, co mówił? Na to pytanie odpowiedź wydaje się prosta, choć bardzo ryzykowna zważywszy na morderstwa dziennikarzy w Rosji. On dostał pracę zleconą, a taśmy to listy uwierzytelniające na tej samej "welcome party". Ten chce zarobić pieniądze na nowych przedsięwzięciach, a tamten ma być w pobliżu i obserwować: czy i na ile "lachy" są w stanie je przeprowadzić.

Truman Show

A może Poland show ?Dzisiaj telewizja WSIsiedem pokazała wielce udany Truman show z Jimem Carrey'em w roli głównej. Carrey grający Trumana jest bohaterem widowiska typu reality show, tyle, że przeprowadzanego na gigantyczną skalę. Facet jest od urodzenia trzymywany w stanie zupełnej nieświadomości swej roli i podglądany przez miliony telewidzów. Wszyscy inni w tym programie grają świadomie role wyznaczone przez Reżysera. Truman będąc już dorosłym mężczyzną zaczyna domyślać się mistyfikacji i postanawia dowiedzieć się prawdy. Po raz pierwszy oglądałem ten film kilka lat temu i wtedy widziałem w nim tylko alegorię człowieczego losu. Teraz widzę w nim alegorię mego kraju. Truman to Polska. Polska, która od 1989 roku nieświadomie jest uczestnikiem widowiska w stylu reality. Wciąż do akcji wprowadzane są nowe postaci tak, aby kierować nią w z góry zaplanowany sposób. Zaczęło się od Bolka związkowca, co to się kulom Esbeckim nie kłaniał. Potem pojawił się Stary Cap, którego w kręgach zbliżonych do Reżysera Drogim Bronisławem zwą. Był także pożyteczny idiota, Stary Łysy Troll - brzuchomówca . A także Prezio-pijaczek, który ma gładkie gadanie do prostych zjadaczy chleba, oraz jego klon, co r tylnojęzykowo wymawia, a każde świństwo za drobne zrobi. I jeszcze wielu, wielu innych. A przede wszystkim Reżyser - Adaś - Guru Wykształciuchów, największy przyjaciel „ludzi honoru". Wszystkie te postaci są przez sponsorów widowiska wpuszczane w odpowiednim momencie tak, aby ukierunkować Trumana do zaplanowanego wcześniej działania. Tylko, że ostatnio Truman się domyślił swej roli i w reżyserce panika zapanowała. Truman wsiadł do łódki i wyrwał się bez pozwolenia na ocean. Chce zobaczyć, co znajduje się za horyzontem. W filmie w bezsilnej złości burzę mu urządzają. A teraz wokół Polski w prasie grzmi, Stary Cap udziela wywiadów wskazując na zagrożenie demokracji w kraju. Wiadomo, niezgodnej ze scenariuszem demokracji nie bywa. W filmie Truman dopływa do końca dekoracji i mimo aksamitnych, przymilnych zachęt Reżysera do powrotu - wychodzi. A jak z Polską będzie? Co zrobi korporacja, która Reżysera zatrudnia?

Wiara

Nie będę ukrywał, do wynurzeń na ten temat sprowokował mnie felieton dorosłej. Ludzie wierzą wróżbitom. Autorka podaje przykłady. Oto pierwszy
Lekarz , kobieta, lat 30 : idę dzisiaj do wróżki. Wydam 100 zł, ale mówią, że bardzo dobra jest. Wszystko co przewidzi się sprawdza
Dalej drugi: Informatyk, lat 28 : chleba z tej mąki nie będzie. Zrywam z dziewczyną. Wróżka mówiła, że ona nie dla mnie.
Przez pewien czas nie docierało do mnie, ze mogę podać przykład trzeci:
Fizyk, doktor habilitowany, wczoraj wykładał studentom, że atom składa się z jądra wokół, którego krąży chmura elektronów. Wszystko o czym mówił się sprawdza.
Powyższe przykłady, to dwa przeciwstawne końce tego samego kija. Dzięki dorosłej dotarło do mnie, że podstawą naszego życia jest wiara. Wierzymy naszym rodzicom, gdy przekazują nam w dzieciństwie różne wiadomości. I od tego czasu uczymy się wierzyć. Wierzymy, że to, co oglądają nasze oczy jest rzeczywiste, to znaczy nie znika gdy je zamykamy albo istnieje także po naszej śmierci. Wierzymy, wierzymy, wierzymy. Najbardziej zabawne jest jednak to, że nawet zagorzali ateiści, też wierzą. Wierzą, że Boga nie ma. Kiedyś próbowałem wyjaśnić racjonalistom, że widok kapłana stojącego przed tłumem wiernych i odczyniającego rytuał wiary nie jest niczym innym, niż widok naukowca ubranego w śnieżnobiały kitel na tle akceleratora, objaśniającego zawiłe mechanizmy zderzeń cząstek elementarnych. To i to jest widowiskiem aktu wiary. Gdyby ktoś miał wątpliwości, że wiedza i wiara to nie to samo, wyjaśniam: a czym jest wiedza jeśli nie zbiorem faktów i relacji między nimi, które zgodnie z naszą wiarą są prawdziwe. Wiara w naukę to wiara w fakty naukowe i prawa odkrywane przez naukę. Nie jesteśmy w stanie zweryfikować prawdziwości praw naukowych, jesteśmy skazani na wiarę, że te prawa odnoszą się do wszystkich przypadków i w każdej chwili czasu. Nie jesteśmy w stanie sprawdzać wszystkich przypadków i w każdej chwili. Pozostaje zatem wierzyć, ze to co udaje się nam zweryfikować odnosi się do wszystkiego co nas otacza i w każdej chwili. Na przykład prawo zachowania energii, o którym uczymy sie w szkole na lekcjach fizyki. Jesteśmy w stanie zweryfikować je tylko w skończonej ilości przypadków i w skończonych chwilach czasu. Twierdzimy jednak, że jest to prawo obowiązujące powszechnie. To jest właśnie przykład naszej wiary. Wierzymy ogólnie w te zjawiska, które nieosiągalne są naszym zmysłom wprost. Stąd ten przykład fizyka i kapłana. Wiara jest fundamentem postępu. Postępu społecznego, jak i postępu naukowo-technicznego. Bez wiary nie bylibyśmy w stanie stworzyć obecnej cywilizacji. Nie jesteśmy w stanie wszystkiego sprawdzić, musimy w część rzeczy uwierzyć. Robimy też błędy. Uwierzyliśmy w ustrój równości społecznej, a nas oszukano. Takie są kręte ścieżki wiary.

Cytat z Iljicza

Profesor Przystawa w swoim najnowszym felietonie pt: O, felix culpa! poruszył sprawę lustracji na uczelniach wyższych. Autor ten, posiadający dar logiki kartezjańskiej, w sposób jasny i klarowny wyłożył swoje racje i jak zwykle zakończył myśl apelem o tworzenie jednomandatowych okręgów wyborczych, gdyż: ....stosowana w Polsce procedura wyborcza do Sejmu likwiduje odpowiedzialność, premiuje populizm, wynagradza dyspozycyjność i służalczość, eliminuje ludzi nietuzinkowych i twórczych, generuje korupcję polityczną, degeneruje państwo uniemożliwiając silne i stabilne rządy. A jakby tego było mało, narusza nasze prawa obywatelskie i zasady konstytucyjne.
Święte słowa Panie Profesorze, podpisuję się pod tym sformułowaniem. Jestem przekonany, że propozycja ta jest bardzo słuszna, choć oczywiście nie stanowi panaceum na całe zło, jakie dzisiaj obserwujemy w naszym kraju. Ale od czegoś trzeba zacząć. I ta propozycja może być dobrym punktem startu. Postanowiłem zadać Panu Profesorowi pytanie: Ale co robić? Jak widać pisanie o tym problemie zupełnie nie wystarcza! Pan Profesor w odpowiedzi zgodził się ze mną: Drogi Panie, oczywiście, ze pisanie nie wystarcza, tak jak nie wystarcza kupić bilet do Nepalu, żeby wejść na Mount Everest..... i dalej podzielił się następującą myślą: ....Cóż więc robić? Ano to, co robi wolne społeczeństwo wobec łamania jego praw, ograniczenia swobody słowa! Jesli chce zasługiwać na miano społeczności ludzi wolnych i obywateli MUSI SIĘ ZBUNTOWAĆ!W tym celu polecam tom 4 "dzieł zebranych" Wielkiego Lenina, kiedy udziela rad studentom kijowskim, kiedy car, w roku 1905, zarządził brankę do wojska.....
Napisałem Profesorowi, że przeraził mnie tym cytatem z Iljicza. Wiem, Profesor nie jest rewolucjonistą i nie podburza do krwawych rozruchów, choć tak, jak i ja jest ciężko rozgoryczony na to, że :...jeśli blokuje się kanały komunikacji społecznej, jeśli klasa polityczna żyje tylko swoimi sprawami i - jak pisali marksiści - alienuje się od społeczeństwa, to w pewnym momencie to musi skończyć się czymś nieprzyjemnym.
To wszystko prawda, ale czy istnieje droga alternatywna? Moim zdaniem, tak!
Czeka nas praca organiczna w stylu dziewiętnastowiecznych pozytywistów. Musimy brać przykład z gospodarnych Wielkopolan, z czasów, gdy walczyli z bismarckowską machiną prawno-rządową. Do tego celu potrzebny jest polski kapitał przemysłowy. Wokół polskiego kapitału możemy zorganizować polskie życie polityczne. Jak dotąd życie polityczne organizują nam wszyscy wokół, tylko nie my sami. Wiem, nasi "partnerzy" szybciej doszli do powyższych wniosków i przeprowadzili kontruderzenie na tych, którzy mogli stać się sponsorami polskiej racji stanu. Przykładem, pierwszym z brzegu, jest historia polskiego przemysłu komputerowego, który praktycznie został zniszczony jedną ustawą o zwolnieniu z podatku obrotowego komputerów sprowadzanych z zagranicy. Polscy producenci stali się niekonkurencyjni, bo musieli do ceny doliczać podatek. Zmusiło ich to do stosowania uników w postaci tworzenia filii zagranicznych, z których sprowadzali komputery swojej produkcji. Coup de grace nastąpił, gdy oskarżono i aresztowano R. Kluskę, właściciela Optimusa. Podobnie było z JTT. W rezultacie Kluska sprzedał Optimusa. Nikt do tej pory nie rozliczył autorów tej ustawy oraz winnych nękania i szantażowania Kluski i innych. Chcę tylko przypomnieć, że sprawa tej ustawy toczyła się, gdy Geniusz Ekonomii na literę B był Ministrem Finansów i Wicepremierem. Chwała mu i wieniec wawrzynowy za niszczenie polskiej przedsiębiorczości!

Nieustraszony łowca bolszewików

Profesor Jan Winiecki napisał do Financial Times list z donosem na polski rząd. Uskarżał się w nim, iż „Polską rządzą narodowi bolszewicy". Oczywiście, skarga miała ścisły związek z lustracją. Wieczorem w TVN24 skarżący ukazał swą zatroskaną twarz i potwierdził te „przerażające fakty" oraz uzupełnił swą argumentację. Na szczęście w audycji uczestniczył senator Zbigniew Romaszewski, który zna dokładnie ustawę lustracyjną i punkt po punkcie wykazał panu profesorowi Winieckiemu, że ustawy nie czytał, a zarzuty przezeń stawiane są kłamstwem. Nie mam zamiaru wdawać się w rozważania o meritum ustawy. Zastanowiło mnie jedno. Na pytanie-twierdzenie prowadzącego program Bogdana Rymanowskiego, że taki list szkodzi wizerunkowi Polski za granicą, Jan Winiecki zaprzeczył gorąco. W jego przekonaniu list taki nie zaszkodzi, a wręcz pomoże temu wizerunkowi. List jest czynem patriotycznym. Przypomniałem sobie momentalnie katalog tego rodzaju czynów związanych ze skargami jaśnie wielmożnych składanymi na dworach ościennych. Najbardziej pamiętny dla naszego narodu jest pewnie list targowiczan do Jaśnie Oświeconej carycy Katarzyny z błaganiem o ratowanie demokracji przed „narodowymi bolszewikami", którzy oto Konstytucję 3 Maja śmieli uchwalić. Ostatnimi czasy pojawiło się mnóstwo następców Szczęsnego Potockiego, Franciszka Ksawerego Branickiego i Seweryna Rzewuskiego. Jedni wielmoża w sposób tradycyjny otwarte listy na obce dwory ślą, inni ulegając postępowi technicznemu we francuskiej telewizji występują. Wszyscy oni jako ci „osiemnastowieczni patrioci" jeno tylko dla dobra kraju to czynią. Sugerowałbym im jednak dużą ostrożność pomny na fakt, jako to prosty lud tamtych potraktował, tamtych ich poprzedników.

Komisarze internetu

Co dzieje się z rosyjską inteligencją i intelektualistami? Przecież to głównie oni korzystają z Internetu i interesują się życiem społecznym i politycznym. A na rosyjskich forach internetowych zapanowała orgia nienawiści, ksenofobii, rasizmu, antysemityzmu, propagandy przemocy i amoralnego chamstwa..... - piszą w artykule „Wirtualne oko starszego brata": Anna Poljanskaja, Andriej Kriwow i Iwan Łomko. Dalej czytamy:......Wpływ oficjalnej propagandy na opinię społeczną jest niewątpliwie ogromny, odrodzenie ideologii totalitarnej idzie pełną parą. Wiele chwilowo zapomnianych ideowych wartości z sowieckich czasów podawane jest przez putinowskich ideologów w charakterze know-how. Trwa zaplanowana odnowa totalitarnych idei, dlatego nie dziwi nikogo, że wśród rosyjskich internautów znajdują się niekiedy radykalni przeciwnicy Ameryki, i antysemici, i zwolennicy totalitaryzmu. Rzut oka na opinie na dowolnym forum przekonuje nas jednak, że znacznie mniej jest realnych ludzi z totalitarnymi poglądami.....
Zaledwie kilka lat temu liberalna grupa uczestników runetu ilościowo znacznie przewyższała grupę totalitarystów. Jednak w ciągu ostatnich lat grupa „obrońców dawnych czasów" na wszystkich liberalnych i neutralnych forach społeczno-politycznych runetu gwałtownie wzrosła dzięki pojawieniu się na każdym z tych forów wielkiej liczby postaci tego samego typu stanowiących zgrany zespół. Działalność takiej grupy jest na tyle charakterystyczna i niezwykła, że zaczęło to zastanawiać wielu stałych uczestników forów.....
.....Postaci z tej grupy określają się jako ludzie różnych zawodów i grup wiekowych, piszących z różnych miast i krajów. Niemniej po dłuższej z nimi znajomości i wnikliwej obserwacji można zauważyć szereg nader charakterystycznych osobliwości i cech. A najważniejsze, data pojawienia się tej jednomyślnej grupy uczestników debaty politycznej w runecie, to rok 1999.....
Cechy charakterystyczne „brygady"
Całodobowa obecność w necie
Plastyczność ideologii, zawsze jednak zgodnej z państwową wykładnią
Bezgraniczne oddanie Putinowi
Szacunek i uwielbienie dla CzK/ KGB/ FSB
Główne cele propagandy:
1. Wybielanie stalinizmu, rehabilitacja Stalina i jego imperialnej wizji wielkiego rosyjskiego narodu. Kult Stalina i twórcy CzK Dzierżyńskiego. Zaniżanie liczby ofiar leninowsko-stalinowskich represji.
2. Sprzeciw wobec dyskusji na temat lustracji i przestępstw CzK-NKWD-KGB. Absolutna świętość tych organizacji od dnia ich stworzenia do dnia dzisiejszego.
3. Nieustanna judofobia.
4. Lojalność wobec jakichkolwiek działań i wystąpień obecnych władz, kult Putina. Opowieści o socjalnym i ekonomicznym odrodzeniu się Rosji pod jego kierownictwem.
5. Propaganda wojny czeczeńskiej aż do „ostatniego Czeczeńca". Historie o tym, jak „Czeczenia napadła na Rosję". Mitologiczne opowieści o „tysiącach Rosjan" zabitych przez Czeczeńców w początku lat 90-tych, jeszcze przed rozpoczęciem pierwszej wojny czeczeńskiej. W tekstach brygady liczba tych ofiar rośnie z miesiąca na miesiąc. Dwa lata temu wymieniali liczbę zabitych w wysokości 20 tysięcy Rosjan, teraz wymieniana jest liczba jednego miliona zabitych rosyjskich mieszkańców Czeczenii.
6. Ksenofobia, rasizm, usprawiedliwianie skinheadów i pogromów.
7. Zaciekła nienawiść do uciekinierów i zdrajców z KGB.
8. Antyamerykanizm, antyzachodniość, intensywnością nienawiści przypominające lata „zimnej wojny".
9. Nostalgia za ZSRR jako imperium totalitarnym i wielkim mocarstwie, którego boi się cały świat.
10. Odnowa historycznych koncepcji i klisz propagandowych z czasów sowieckich, za wyjątkiem internacjonalizmu.
11. Nienawiść do inteligencji, szczególnie emigrantów, przedstawianych przez „brygadę" jako „zdrajcy ojczyzny"
12. Nienawiść do dysydentów i obrońców praw człowieka, więźniów politycznych i dziennikarzy, zarówno dawnych i dzisiejszych
13. Nienawiść do „pierestrojki", jej ideologii, jej działaczy i wydarzeń. Nienawiść do czasów Jelcyna i do niego samego.
14. Nowe elementy w ideologicznym bagażu brygady w porównaniu do czasów ZSRR, to obwinianie wszystkich inaczej myślących w „rusofobii". Ten termin w ustach członków brygady stał się zupełnym podobieństwem starego określenia „antysowietyzm", a oskarżenie o rusofobii przypomina współczesny analog breżniewowskiego 70 paragrafu KK. („antysowiecka agitacja i propaganda")
Przetłumaczone przeze mnie cytaty pokazują, słowami samych Rosjan, co dzieje się w rosyjskiej domenie internetowej (runecie). Cały tekst jest długi, lecz znających rosyjski gorąco zachęcam do zapoznania się z nim. Jest niezwykle pouczający, bowiem ukazuje cele i metody neosowieckiej socjotechniki.
Co mogę dodać jako Polak czasami uczestniczący w tamtejszych forach dyskusyjnych. Choć artykuł napisano w 2003 roku, od tamtej pory praktycznie nic się nie zmieniło. Dodałbym tylko powyżej w „głównych celach propagandy", punkt 3: i polonofobia. Ukrainiec dodałby ukrainofobię, a obywatel krajów nadbałtyckich, nienawiść do Bałtów. Stałym zajęciem „brygadników" jest fałszowanie historii. Odnośnie Polski. Katyń jest ukazywany jako zbrodnia niemiecka, zgodnie z tezami pseudo-historyka Muchina, pomimo, że rzetelne opracowania rosyjskich historyków można znaleźć w sieci. Co ciekawe propaganda „brygadników" jest niespójna, z jednej strony obciążają Niemców, a z drugiej strony przedstawiają tę zbrodnię jako słuszną karę za śmierć krasnoarmiejców w polskiej niewoli, w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Ogłaszana liczba ofiar stale tam rośnie, tak jak i w przypadku wojny w Czeczenii. Aktualnie obowiązujące wytyczne, to 100 tysięcy krasnoarmiejców.
„Brygada", z jednej strony, przedstawia Polskę jako kraj zacofany i gospodarczo niewydolny, żyjący na koszt UE, z drugiej strony, jako marzący o powrocie na swe kresy wschodnie, pełen pychy i rewanżyzmu. Polacy nazywani są „hydraulikami", z biedy zarobkujący u sąsiadów, tępi, niewykształceni, otumanieni amerykańską propagandą. Nagminnym określeniem jest: „Poljak eto diagnoz", czyli bycie Polakiem to pewien stan chorobowy. Ktoś mógłby powiedzieć, że podobne zachowania wobec innych nacji spotyka się wszędzie, i w Polsce też. OK, to prawda, ale gdy takie opinie są wciąż powielane tymi samymi słowami, albo nikt z takimi opiniami nie polemizuje, albo, jeśli znajdzie się polemista, to po zmasowanych kolektywnych atakach i groźbach - milknie, można już mówić śmiało o działalności „brygady".
Zauważyłem, że w polskim Internecie "brygadnicy" też są aktywni. Niedawno na Onecie, z dużym zaangażowaniem prowadzona była kampania, którą można by nazwać „wstydzę się być Polakiem". Pod wieloma artykułami omawiającymi naszą scenę polityczną uporczywie pojawiały się następujące komentarze: „wyjeżdżam z Polski, bo się jej wstydzę", „Polacy to głupi naród", „wstydzę się być Polakiem". Zwroty te powielane były dosłownie. W apogeum akcji komentarze pojawiały się nawet pod zupełnie neutralnymi tekstami, co dowodnie wskazuje na zaplanowaną, ale wymykającą się kontroli kampanię. Ciekawi mnie czy ktoś z czytających te słowa ma podobne obserwacje?

Agenci i inteligenci

Nie kupuję Gazety Wyborczej, bo nie wspieram finansowo ludzi do, których nie mam za grosz zaufania. Numer piątkowy wpadł mi do rąk przypadkowo, tylko dlatego, że na pierwszej stronie nagłówek krzyczał wielkimi literami AGENCI I INTELIGENCI. Pani Agnieszka Kublik omawiała spotkanie Prezydenta Kaczyńskiego ze zwolennikami lustracji reprezentującymi środowisko akademicko-naukowe. Autorka pisze:
Są oni w mniejszości. Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich, uniwersytety Warszawski, Wrocławski, im. Kopernika w Toruniu, wielu naukowców z PAN i innych uczelni krytykują ustawę lustracyjną
Nie pani redaktor, pani się myli, albo kłamie. Po pierwsze czy są oni w mniejszości, czy nie, nie decydują uchwały senatów uczelni, ani konferencje rektorów. Aby stwierdzić rzetelnie czy istotnie są mniejszością trzeba przeprowadzić ankietę - a takiej nie było.
Większość grupy antylustracyjnej, pani redaktor, tworzą wszyscy ci, którzy za czasów PRL-u byli rektorami, prorektorami, dziekanami, prodziekanami, kierownikami instytutów, katedr, etc. Kto żył świadomie w tamtych czasach i był w tym środowisku, pamięta doskonale, że na wyżej wymienione posady nie angażowano ludzi z nikąd. Wszyscy oni musieli się sprawdzić, większość była, co najmniej, członkami PZPR, mniejszość z nich oprócz członkowstwa dodatkowo musiała wykazać się osiągnięciami naukowymi. Takich, którzy nie spełniali powyższego kryterium można jak białe kruki poszukiwać. Napisałem - co najmniej członkami PZPR, bo to co poza tym minimum było teraz sprawia, że owi ludzie nagle dostrzegli państwo prawa, etos, i inne wartości, o których w owych czasach nie ważyli się publicznie wypowiadać.
Na stronie drugiej owej gazety pisze prof. Jerzy Jedlicki - historyk PAN, przez 15 lat kierujący Pracownią Dziejów Inteligencji:
Wypełnialiśmy, i to nieraz, ośmiostronicowe ankiety będące spowiedzią całego życia. Podpisywaliśmy rozmaite rzeczy. Aż przychodzi taki moment, kiedy wielu z nas odmawiało podpisania zwykłego oświadczeni, że będziemy przestrzegać obowiązującego prawa. Nazywaliśmy to lojalką. A cóż szkodziło podpisać taką krótką kartkę papieru?
Ja - choć fizyk, nie historyk - doskonale pamiętam, że na tej lojalce jak byk stało: „zobowiązuję się powiadomić władze PRL o każdej próbie naruszania obowiązującego prawa", niby taka sobie neutralna formułka, ale ile w niej ukrytej treści.
Po przeczytaniu profesorskich słów aż śmieszno i straszno mi się zrobiło. Śmieszno, bo wynika z tego, że komuchy tak dusiły biednych profesorów, że większość nawet zdecydowała się nie podpisywać „lojalki", ale teraz jak już mamy wolność, to na pewno wszyscy nie będą nic podpisywać. Ot, takie tanie bohaterstwo.
I jeszcze straszniej się robi, jak pomyśleć, że pisze te słowa człowiek z tytułem profesorskim, który zupełnie nie widzi różnicy między PRL-em, a współczesną Polską. Nie widzi różnicy między statusem „priwislanskiego kraja" a Wolną Ojczyzną. Oświadczenie lustracyjne, to dla niego tyle samo, co lojalka za PRL-u.
Oj, panie profesorze, zamykam pana u mnie w szufladce z napisem "upadli do poziomu bruku", jeśli to pana pocieszy, to informuję, że jest tam pan razem z Winieckim.

Pan Kwaśniewski na przesłuchaniu

Pan Kwaśniewski, były prezydent RP wrócił z USA. Wrócił pełen wrażeń, albowiem spotkał się z panią Rice, Sekretarzem Stanu. Co też mogli sobie oni powiedzieć? Pewnie były prezydent mówił, odpowiadając na zadane pytania - jak to na przesłuchaniach bywa. Amerykanie, to naród bardzo praktyczny. Jak jakąś rzecz sobie kupią, to chcą ją użytkować aż do wypełnienia resursu. Jak zakupią usługi, to też po to aby usługodawca je wykonywał. Dolarów nie marnują na uprzejmości. Co zatem zakupili Amerykanie? Po pierwsze, ze słów samego byłego prezydenta wynika, że kupili sobie jakąś usługę na Ukrainie. Po drugie, jak też wynika ze słów byłego prezydenta, zakupili jakąś inną usługę w Polsce. Nie będę snuł rozważań w stylu "political-fiction", co to za usługi. Ważnym dla mnie jest fakt, że pan były prezydent jest na sprzedaż. Chociaż, nie! On już dawno był! W Waszyngtonie, mieście stołecznym, obiecał udział Polski w wyzwalaniu Iraku, bez konsultacji z rządem i Sejmem. Świętej pamięci Jan Nowak Jeziorański, wielki zwolennik Ameryki, był bardzo zdziwiony tym faktem. "Popierać Amerykę powinniśmy, ale po co brać zaraz udział w działaniach wojennych?" - tak wypowiedział się w telewizji. I słusznie rozumował, tyle, że pewnie nie był świadomy faktu zakupienia usługi u byłego już prezydenta.
Rynek usług rozwija się w naszym kraju burzliwie. Kupują je kontraktatorzy z za oceanu, kupują ze wschodu Europy, kupują i z Zachodu. Są usługi na działania polityczne, są usługi na działania dziennikarskie. Można za pieniądze coś zamącić w układzie politycznym, można także "opluć" kraj, w którym się mieszka. Na przykład, nie szukając długo, - w New York Times lub Financial Times. Napisałem "w którym się mieszka", bo nie do końca wierzę, aby usługodawcy ci w pełni się z nim identyfikowali. Jako nosiciele etosu, idei państwa prawa, solidarności ludzi myślących i tym podobnych wzniosłych myśli, szybują niczym ptaki nad granicami państwowymi i zakładają gniazda tam, gdzie więcej pożywienia znajdą.
Niestety, my mali ludzie, niezdolni do wzlotów, jesteśmy co jakiś czas tych ptaków kupami paskudzeni.

List w sprawie Anny Politkowskiej

W internecie pojawił się list czterech byłych "bandytów" z oddziału specjalnego GRU "Gorec", którzy służyli pod dowództwem Mowładi Bajsarowa. List dotarł do redakcji drogą elektroniczną i dlatego jego wiarygodność trudno zweryfikować. Warto jednak zapoznać się z nim ze względu na realia kaukaskiego konfliktu. Sygnatariusze tego listu oskarżają FSB i Ramzana Kadyrowa, obecnego "prezydenta" Czeczenii, o zabójstwo Anny Politkowskiej.
A oto najważniejsze wątki tego listu.
My członkowie grupy Bajsarowa zwracamy się do wszystkich Czeczenów
Mowładi był bandytą mającym poparcie wywiadu 58 armii. Od 1995 roku prowadził operacje ze wsi Dolińska, zajmował się tam kradzieżą produktów ropopochodznych i porywaniem ludzi.....
W latach 1996 - 1999 wypełniał polecenia wywiadu 58 armii i sprzedawał ropę przy ich pomocyi. W Mozdoku sklecił i uzbroił swoją pierwszą bandę. ...
M. Bajsarow przejął cały nielegalny naftowy biznes prowadzony w 15-tym sowchozie i z niewielkimi przerwami kontynuował go do końca zeszłego roku. Część ropy w stanie surowym rozprowadzano w Stawropolu na Krasnodarski Kraj i Obwód Rostowski. Pozostałą część przetwarzano na miejscu, w nielegalnych minirafineriach w Pobiedińsku, na olej napędowy i benzynę z przeznaczeniem na „rynek wewnętrzny"........
Czeczeńską wojnę nazywa się wojną komercyjną, w tym sensie, że skorumpowani urzędnicy, żołnierze, politycy i biznesmeni mają z niej stały dochód. Sedno drugiej kampanii polega na tym, aby działania wojenne w miarę możności przeprowadzać rękami samych Czeczenów. Aresztanta i złodzieja Gantamirowa posłali w bój prosto z Butyrek, bandytę Jamadajewa awansowali na rosyjskiego podpułkownika. A Bajsarowowi dali tylko majora i zaproponowali mu wygodną służbę w kontrwywiadzie 58 armii.
Mowładi przeszedł do GRU z gotową bandą. W 2002 roku bandę oficjalnie przemianowano na grupę, ale operacyjna wartość polegała na tym, że grupa pozostawała nadal bandą. W języku kontrwywiadu nazywała się „ grupą bojową z legendą formacji bandyckiej". To znaczy, z jednej strony, pracujesz dla GRU, a z drugiej strony musisz stać się legendarnym bandytą. Kryminalny biznes naftowy pozwalał podtrzymywać legendę i rozwiązywał sprawę materialnego zabezpieczenia bajsarowców. Mowładi kradł ropę, aby słodko żyć i mieć silnie uzbrojoną bandę. Rosjanie to rozumieli i kryli biznes Bajsarowa. .......
Od pierwszych dni drugiej wojny, brat Mowładiego o imieniu Szarani służył jako dowódca ochrony Kadyrowa Achmad-chadży i dzięki temu wojskowy wywiad otrzymywał informacje o działalności głowy republiki. Po zabójstwie Achmada Kadyrowa, Szaraniego odstawiono na bok ze względu na to, że Ramzan Kadyrow podejrzewał go o to zabójstwo, a wszystko dzięki plotkom wiernych przyjaciół z aparatu FSB. Kiedy Szarani Bajsarow wyleciał na minie, mówiono, że to Ramzan Kadyrow zemścił się za ojca. Stopniowo Ramzan Kadyrow zaczął odstawiać na bok Mowładiego Bajsarowa. Kiedyś R. Kadyrow zaprosił trzech podkomendnych Bajsarowa i zaproponował im wyjazd do Moskwy w celu wypełnienia specjalnego zadania. Wszyscy troje spotkali się w Moskwie z pułkownikiem FSB Igorem Drańcem. Cały tydzień przebywali w Moskwie w jakimś mieszkaniu. Draniec dawał im tam jeść i trzymał pod kluczem. Zapoznał ich z planem domu i klatki schodowej, z której powinna wyjść Anna Politkowska.
Rano w dniu zabójstwa, w asyście trzech samochodów przewieziono ich w to miejsce. Draniec przez radio dał rozkaz „to ta", wtedy jeden z nich zastrzelił A. Politkowską. Wszyscy troje powrócili do domu [do Czeczenii] i pojawili się u Kadyrowa, aby zameldować, że już wrócili. Kadyrow porozmawiał z nimi i kazał swojej ochronie odwieźć ich. Po drodze, niedaleko od Chosi-jurty ochrona Kadyrowa skręciła w las i wszystkich troje zastrzeliła. ....
Dalej następuje opis kłótni Bajsarowa z Kadyrowem o tych troje zastrzelonych. O tym jak Kadyrow rozpoczął polowanie na Bajsarowa. Jak Bajsarow próbował w Moskwie dostać ochronę u swoich przyjaciół z FSB, GRU i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nie otrzymał jednak ochrony i zginął w Moskwie w strzelaninie z milicjantami Kadyrowa.
Jeśli jest to prawdą, to powstaje pytanie, czy Kadyrow jest zleceniodawcą tego morderstwa, czy tylko pośrednikiem?

O co tutaj chodzi

Zatrzymajmy na chwilę polityczny kalejdoskop i zestawmy zdarzenia, które mają nastąpić, ze zdarzeniami, które już nastąpiły.
Co zatem ma nastąpić? Na pewno coś ważnego! Czy nowa runda rozmów w sprawie traktatu Unia-Rosja może być czymś ważnym? Moim zdaniem tak. Tym bardziej, że poprzednie rozmowy prowadzone w Finlandii zakończyły się prestiżową klapą i pan Putin nie uzyskał tego, czego chciał. A Unia z zaciśniętymi ze złości zębami musiała znieść weto wstrętnej Polski. Embargo rosyjskie na polskie dostawy mięsa stało się sprawą polityczną na forum europejskim. Pan Putin dalej idzie w zaparte i nie ma zamiaru Polsce popuścić. Kaczyńscy zapowiadają, że nie cofną weta, jeśli Rosjanie nie cofną embarga.
I co ma robić biedna Unia? Unia nie jest wcale biedna. Unia jest bogata. Bogactwem Unii jest pan Geremek. W sukurs Unii spada jak z nieba geremkowska troska o : „naruszanie zasad moralnych, stwarzanie zagrożenia dla wolności słowa, dla niezależności mediów, dla autonomii instytucji akademickich". I jak echem natychmiast odbija się: "To hańba, że ten wielki kraj [Polska - przyp. red.] jest rządzony przez ten rząd - powiedział lider socjalistów Martin Schultz. - Geremek jest prawdziwym adwokatem demokracji, parlamentaryzmu i jedności kontynentu europejskiego. Zasługuje na nasze pełne poparcie - podkreślił potem na konferencji prasowej przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Poettering."
Nie panie Schultz, Geremek nie jest adwokatem demokracji, to cyniczny polityk. Putinowi i Komisji Europejskiej robi właśnie przysługę w przeprowadzeniu skutecznego nacisku na Polskę w przeddzień nowej rundy rozmów Rosja-Unia.
Jak nie da się nacisnąć na Putina, to trzeba nacisnąć na Polskę by ustąpiła. Zwłaszcza, jeśli jest to kraj „stalinowsko-faszystowski". Tak łatwiej wytłumaczyć opinii społecznej dlaczego Unia nie będzie już popierać stanowiska Polski.
komentarze (6)

Liberum veto

Historia kołem się toczy - to widać bardzo wyraźnie. Ci, co ją znają, wiedzą czym było Liberum Veto. Dla obrony demokracji i przed zakusami zamordyzmu nasi ‘demokratyczni’ szlacheccy przodkowie wymyślili zasadę, która w swym zamyśle miała chronić Rzeczpospolitą.
Miało być dobrze, a wyszło jak zawsze. Skończyło się na pełnym upodleniu tejże Rzeczpospolitej.
I teraz podobnie, na straży demokracji miał stać Trybunał Konstytucyjny i stosować zbiorową zasadę Liberum Veto.
Jako, że nie żyjemy w dawnych wstecznych czasach, tylko w jak najbardziej postępowych ze względu na obecność towarzysza Geremka, swoje Liberum Veto Trybunał musi uzasadniać względami niezgodności wetowanej ustawy z Konstytucją.
No właśnie!
Konstytucja to ustawa zasadnicza i z charakteru swej zasadniczości bardzo ogólna i zdawkowa. Ten charakter Konstytucji dał asumpt patrycjuszom w biretach do stania się superparlamentem.
Podobne prawo, powie ktoś, ma Pan Prezydent. Tak! Tyle, że jego weto może być przez Sejm odrzucone. Trybunału nikt nie kontroluje. Nawet naród.
Wyroki Trybunału wyznaczają Sejmowi normę, o czym i jak może pisać ustawy. Tym samym Trybunał omijając swą funkcję Konstytucyjną stał się ciałem ubezwłasnowalniającym Sejm. Veto Trybunału, tak jak prostego szlachciury przed 250 latami jest niepodważalne.
Trybunał twierdzi, że lustrować można tylko funkcjonariuszy publicznych, ale już nie wolno osób publicznych. Ma to podobno być zawarte w Konstytucji.
Śmiechu warte!
Może i warte, ale znając historię, to gdyby miała ona się powtórzyć, lepiej już teraz zacznijmy płakać.

Antykaczogebelsism

Nie mam czasu na pisanie, a tu organ prasowy Antyradia Maryja dla 'Obrazowanszcziny' ( uwaga - to wykształciuchy według Sołżenicyna) zamieszcza na swym portalu internetowym apel niejakiej pani Romanowskiej, mieszkanki mego miasta rodzinnego.
” Romanowska mówi o sobie, że jest człowiekiem, który działa: kiedy się pali, dzwoni po straż pożarną. Kiedy przechodzi obok leżącego pijaka, dzwoni po pogotowie."
Dzielna to kobieta - zresztą widać ze zdjęcia to zaangażowanie rysujące się na twarzy, to skupienie na sprawach publicznych, zapewne przeszkadzające w spokojnym śnie. I właśnie ta wrażliwość Romanowskiej nie pozwoliła jej przejść spokojnie obok pijaka, jakim jej się objawił 'kaczyzm' i zadzwoniła po pogotowie Wyborcze, które w takich przypadkach zjawia się niezawodnie.
Oto, na co skarży się Romanowska pogotowiu Wyborczemu: "Mam dość kpin z konstytucji, prób łamania charakterów na masową skalę, kryminalistów w rządzie RP, obrażania i poniżania najbardziej zasłużonych dla Polski osób. Jestem wściekła na to, co się w tym kraju wyrabia. Kobieta strzela sobie w łeb w obecności policji, zakłada się podsłuchy w szpitalu, minister nazywa chirurga mordercą."
Aż "serce roście patrząc na te czasy" skoro mamy tak zaangażowanych obywateli. Pytanie jest tylko jedno. Czy pani Romanowska urodziła się rok temu, czy dużo wcześniej. Ze zdjęcia wynika, że dużo, dużo wcześniej. Zatem nasuwa się następna refleksja, czy ten 'stan obywatelskiego oburzenia' nawiedził Romanowską rok temu, czy też dużo wcześniej i trapi ją już ładnych parę lat. To zdaje się też jest retoryczne pytanie, bowiem autorka protestu określa swe środowisko jako: "Są wśród nas lewicowcy, anarchiści, ale też właściciele firm, po prostu zwykli ludzie" Należy domyślać się, że poprzednie lata rządów jaśnie Millera i miłościwie panującego Kwaśniewskiego były czasami, w których powyższe zbrodnie kaczyzmu nie były popełniane, a przynajmniej zwykli ludzie, jak Romanowska, lewicowcy i anarchiści z przedsiębiorcami, nic o nich nie wiedzieli.
I chyba Romanowska ma rację, bo jeśli o czymś nie napisze Gazeta Wyborcza, to, to po prostu nie istnieje. A to, co ogłoszą autorytety w Gazecie Wyborczej jest prawdą objawioną. Na wieki wieków, amen.
Mój komentarz do powyższego zjawiska medialnego, któremu dałem nazwę w tytule niniejszej notatki, jest taki: życie dopisało następny rozdział do "Zniewolonego umysłu" Miłosza. Teraz oprócz alfy, bety i gammy mamy lewicowców, anarchistów, właścicieli firm i po prostu zwykłych ludzi. No i Romanowską, oczywiście!

Teraz jest juz wsystko jasne

Rezygnacja Jana Marii Władysława Piotra Rokity z ubiegania się o mandat poselski jest różnie komentowana przez różne media oraz zatrudnionych w nich dziennikarzy mniej lub bardziej „niezależnych”. Jednak dla mnie teraz jest już wszystko jasne. Rokita nie jest w stanie przeciwstawić się naturalnej, „przyrodzonej” sile grawitacji przyciągającej dwór Donalda z dworem Aleksandra. Rokicie jest najzwyczajniej wstyd, że firmował swoim nazwiskiem partię, która ma zamiar wejść w koalicję z ludźmi o bardzo słabej kondycji moralnej, albo nawet jej pozbawionych. Rokita wie to, co i ja wiem, czcze gadanie Donalda o tym, że idą po całkowite zwycięstwo i rządy samodzielne to zwykły trik przedwyborczy w celu ukrycia prawdziwych intencji, bowiem ujawnienie ich teraz, przed głosowaniem mogłoby odstraszyć mniej zorientowanych w meandrach polityki wyborców Platformy Obywatelskiej. To, co nas czeka po wyborach to recydywa rządu Mazowieckiego. Malowany premier i czerwone czerwie toczące ciało Rzeczypospolitej. Czeka nas tryumfalny powrót Stokłosy, Krauzego, Kulczyka, Gudzowatego et consortes, udekorowanych wieńcami oliwnymi i niosących baldachim nad głową ich mecenasa Aleksandra. Dalej, w tym pochodzie po stanowiska, zaszczyty i nasze pieniądze, widzę Tuska ze Schetyną i Frasyniukiem zbierających z podłogi okruchy pozostawione przez przywódców. ”Użyteczni idioci” w rodzaju Niesiołowskiego, Pitery i Komorowskiego, po odegraniu swojej roli według scenariusza umieszczonego obecnie na plakatach Platformy – Oszczerstwa, Agresja, Pogarda - też będą mogli otrzymać jakiś ochłap z pańskiego stołu.
Dlatego drogi wyborco Platformy Obywatelskiej zastanów się jeszcze raz zanim wrzucisz głos do urny

Donald Tusk zrobił plusk

To, co zobaczyliśmy w Gnieźnie i w Krakowie, to nie tylko dwie różne Polski, to dwa różne światy. W Gnieźnie występ wiecowego krzykacza, dla którego programem politycznym jest jedynie prostacka krytyka rządzących i obiecanki, że to samo zrobi lepiej. To przypisywanie winy za emigrację zarobkową rządom PiS-u, tak jakby rok wcześniej od tych rządów jej nie było, a Anglia z Irlandią otwarły swe granice dla siły roboczej z Europy środkowo-wschodniej tylko na prośbę Kaczyńskich. To wiecowy styl dawno zapomnianego PRL-u, z partyjnymi klakierami skandującymi: Donald, Donald, Donald. Spektakl hipokryzji Tuska w zapewnianiu o przyjaźni i poparciu dla Rokity, „Janku jesteśmy z tobą”, i oskarżeniach o rozbijaniu jego małżeństwa przez polityków „z piekła”. To także występy bufetowej o mentalności bufetowej, która twierdziła, że pokonała w wyborach na prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego. To pełna, totalna żenada. Brak słów. Jeśli to jest najlepsze, na co stać Platformę, to zacznij się już Polsko bać. Stare wraca

Ad vocem agresji

Mój szanowny kolega-fizyk hazelhard, który samookreśla się następująco:" jestem wściekły na otaczającą rzeczywistośc - za miliony kocham i cierpię katusze" popełnił był tekst, w którym znajduje się między innymi następujący fragment:
(...) Polska została podzielona na dwie części, w tym jedną pełną agresji i jadu. Ta część zawsze będzie glosować na PiS, bo nienawiść zaślepia (..)
Przyznaję, tak jak Jarosław Kaczyński żubra, tak mnie ten tekst też ugryzł w wiadome miejsce. Dlatego szanownemu koledze napisałem:
"Nie rozumiem po co zaraz obrażać ludzi. Ja jestem wyborcą PiS-u i nie czuję żadnej agresji w sobie ani jadu."
W odpowiedzi hazelhard napisał nowy tekst, w którym znowu czytamy:
Moje odczucia są takie, że z sympatykami PiS nie można dyskutować, tak jak nie można dyskutować z osobami religijnymi. Każda próba rozmowy na temat ostatnich dwóch lat rządów kończy się dokładnie tak samo jak próba rozmowy na temat nielogiczności i szkodliwości religii.
I znowu to nieznośne ugryzienie powodujące refleksję w szarych komórkach: czyżby szanowny kolega tak zapatrzył się na czarne plakaty z napisami: OSZCZERSTWA, AGRESJA, POGARDA, że nie potrafi odróżnić fikcji od rzeczywistości? A może jest cokolwiek inaczej? Zadajmy kłam poglądom, że z "Pisowczykami" nie da się rozmawiać i podyskutujmy o agresji.
Zgoda, agresja jest, tyle że w obu obozach ma ona zupełnie inne cele. Słuchając i patrząc na wystąpienia Niesiołowskiego, Tuska, Nowaka, Komorowskiego, Pitery, Gronkiewicz-Waltz można bez trudu zauważyć agresję w stosunku do osób: obu Kaczyńskich, Ziobry, Wassermana i innych prominentnych działaczy PiS. Oglądając i słuchając: Kaczyńskich i Ziobry zauważa się agresję w stosunku do patologicznych zjawisk społecznych.
Układ , na którym koncentruje się agresja Kaczyńskich, to doskonale widoczna sieć powiązań towarzysko-rodzinno-polityczno-biznesowych, gdzie małe oczka siatki poprzez swoje wypustki budują większą sieć ogarniającą powiaty, województwa i wreszcie cały kraj. Kto tego nie widzi ten jest po prostu ślepy. Ten układ to nic innego jak sieć neuronowa, która nie tylko jest zdolna uczyć się na własnych błędach, ale także immunizować się na czynniki zagrażające jej egzystencji. Wystarczy, że gdzieś jakieś "oczko" jest zagrożone natychmiast do boju rusza horda limfocytów-Monik Olejnik, hufce granulocytów-Żakowskich et consortes, których jedynym zadaniem jest ochrona immunologiczna układu.
Układ nie istnieje, jest wymysłem Kaczyńskich. Albo to oni sami stanowią układ. Gdy kogoś złapie się za rękę, to zaraz krzyk: a gdzie demokracja, gdzie domniemanie niewinności. Lepper tak niszczony i nienawidzony nagle staje się idolem demokracji. Giertych synonimem prawdy i postępu. Blida ofiarą reżymu, Kaczmarek -kandydatem na premiera. Totalna immunizacja za pomocą wyżymania mózgu osobom niewprawionym w metodzie dialektyki marksistowskiej.
W psychologii rozróżnia się kilka pojęć agresjii. Moim zdaniem agresja PiS-u to tak zwana agresja prospołeczna - obronna, chroniąca interesy społeczne. Natomiast agresja opozycji jest wybitnie instrumentalna - służąca usunięciu konkurencji. Zaciekłym przeciwnikom Kaczyńskich znajdującym się wśród elektoratu przypisałbym agresję indukowaną - powstającą w efekcie psychomanipulacji mediów.

Panie Miller jesteś pan zero

Uwaga, uwaga, uwaga, sensacją tego poranka jak zwykle przesadnie wałkowaną przez media w ciągu dnia jest start towarzysza Millera z łódzkiej listy partii Leppera.
Miller, swego czasu identyfikowany jako Minim, trzeci bliźniak w trójkącie: Kat, Olin, Minim, przeprosił się z Samoobroną, choć nie tak dawno w parlamencie Lepper z trybuny pytał go : czy za 50 euro sprzedał pan Polskę w Kopenhadze?
Na co premier Miller, z tej samej trybuny grzmiał: to jest wyjątkowe chamstwo.
Ale dla ratowania własnych tyłków byli kamraci wybaczą sobie wszystko. Dzisiaj na konferencji prasowej obaj panowie ogłosili narodowi powyższą nowinę i z kamiennymi twarzami podali sobie prawe ręce, bowiem lewe trzymali na odbezpieczonych naganach, jak to wśród komisarzy bywa. Miller do partii Leppera nie wchodzi, wiadomo zaraz by się zaczęła strzelanina o przywództwo.
Co najbardziej ubawiło piszącego te słowa, to, to dlaczego Miller tak bardzo chce znaleźć się w parlamencie:
Chcę zostać członkiem komisji sejmowej, która będzie badać sprawę śmierci Barbary Blidy. Chcę pokazać społeczeństwu, jaki był udział w tej śmierci ministra Ziobro.
Już wyobrażam sobie tę komisję i to pytanie:
I co panie Ziobro, jaki był pana udział w śmierci Barbary Blidy?
I odpowiedźPanie Miller, jesteś pan zero

Platforma Obywatelska darwinizmu społecznego

Wynurzenia poniższe przeczytałem na blogu pewnego gorącego, a precyzyjniej rzecz ujmując wściekłego, zwolennika Platformy Obywatelskiej:

Otóż, jako liberał z przekonania uważam, że medycyna powinna być prywatna i dostęp do ultra-drogich operacji powinni mieć ludzie bogaci, bo leczenie wszystkich na super poziomie jest niemożliwe. A po to człowiek zarabia pieniądze, żeby mieć na dobre odżywianie, dobrego lekarza i... zadbaną żonę.
Przyznaję, to mną wstrząsnęło. Wychowałem się w staromodnej rodzinie lekarskiej, w której nikomu pomocy nie odmawiano, a ludzie jednakowo życzliwie byli traktowani bez względu na narodowość, zamożność, wykształcenie i poziom intelektualny.
Po ochłonięciu próbowałem zaklasyfikować ten rodzaj myślenia i do głowy mi przyszło, że to po prostu darwinizm społeczny, który w Wikipedii tak scharakteryzowano:
(…)prawa natury obowiązują w społeczeństwie i faktu tego nie da się zmienić dekretami reformatorów. W wyniku uczciwej konkurencji najlepiej przystosowani, najskuteczniej wydzierający przyrodzie bogactwa i oferujący je innym ludziom, będą osiągali sukces, a ludzie nieskuteczni i leniwi będą skazani na biedę. Ci którzy będą próbowali zmienić ten stan rzeczy, będą w istocie uprzywilejowywać nieskuteczność, a prześladować najbardziej wartościowe jednostki, zmuszając je do dźwigania balastu gorzej przystosowanych.(…)
W obecnej kampanii wyborczej partie polityczne nie prezentują swoich programów. A jednak o programach możemy pośrednio wyrobić sobie zdanie czytając, co piszą, i słuchając, co mówią zagorzali partyjni zwolennicy.
Gdy nie wiesz, co dana partia zamierza zdziałać w interesującej cię dziedzinie, to posłuchaj, co na ten temat mówią jej wyborcy.
Przytoczone powyżej wynurzenia w specyficzny sposób charakteryzują program Platformy Obywatelskiej. Partia ta stawia na zaradnych, prężnych i bogatych, osiągających sukces i najlepiej przystosowanych do społecznego współzawodnictwa. Jako zwycięzcy mają oni prawo do wysokich zarobków, a tym samym do wysoko wyspecjalizowanych procedur medycznych, takich jak przeszczepy.
Biedacy, niezaradni i nieprzystosowani, będą oczywiście główna grupą dawców organów.
Kampania w mediach na rzecz oddawania organów prowadzona jest w duchu poświęcenia się dla bliźnich.
W tym kontekście poświęcenie będzie dotyczyć biednych na rzecz bogatych.
Dotychczas pobranie organów wynagradzane jest słowem: Bóg zapłać.
O operacjach za Bóg zapłać jakoś nic dotychczas nie słychać.
W programie wyborczym Platformy też nic nie pisze się o tym, że lepiej być młodym i bogatym niż starym i biednym. A uczciwiej byłoby to wyborcom uzmysłowić.

Polska przegrywa

Debata Kaczyński-Tusk ukazała nagą prawdę o Platformie Obywatelskiej i jej Wodzu. Partia, która obiecuje zbawić Polskę nie posiada programu rządzenia, natomiast wykazuje przemożną chęć do – właśnie rządzenia. Bez programu rządzenia – po co? Pytanie retoryczne.
Donald Tusk zaprezentował się jako alter ego Kwaśniewskiego. Piękne słówka i maksimum demagogii.Takie tam ogólne niekonkretne obietnice o wszystkim.
O dobrobycie jaki zapanuje pod jego miłościwymi rządami.
O tym jak to tabuny młodych zaczną do kraju wracać.
O tysiącach wybudowanych dróg.
O wszystkim, o czym może sobie zamarzyć niezorientowany w polityce wyborca.
On im to wszystko obieca, tak jak Kwaśniewski obiecywał. Mistrz dobrze wyszkolił ucznia.
Niestety jak dochodzi do konkretów, to Donald po prostu nie odpowiada na zadane pytania.
Nie odpowiada jak to było z partnerstwem prywatno-państwowym przy budowie autostrad i zdobywaniem fortun przy pomocy ich niebudowania.
Nie odnosi się do zarzutu o bezprecedensowym bezrobociu spowodowanym przez politykę gospodarczą liberałów.
W sprawie polityki zagranicznej też nic konkretnego nie mówi oprócz pienia peanów na cześć Bartoszewskiego. To znaczy, chce kontynuować wiszenie u klamki u obcych dworów.
Na domiar złego jego kolega partyjny udziela wywiadu rosyjskiej agencji Interfax, w którym solennie przyrzeka, że w razie wygrania wyborów przez PO Polska dołączy do budowniczych gazociągu po dnie Bałtyku. Czyli wszystko jasne, Targowica się kłania.
Tak jak było w przypadku Kwaśniewskiego, kiedy opalenizna i piękne frazesy zafundowały nam prezydenta Mordatynaszą, teraz możemy mieć powtórkę z rozrywki i Donalda- człowieka bez właściwości i charakteru.
Z debaty wyniosłem zdecydowane przekonanie, że głosowanie na Platformę, to głos oddany na to wszystko, co niszczyło Polskę po uzyskaniu niepodległości. Tym wszystkim, którzy chcieliby jednak głosować na zgubę Ojczyzny powiem jedno: głosujcie raczej na komuchów, będziecie zdecydowanie bardziej uczciwi.

Czy Platforma Obywatelska jest partią zdrady narodowej

Tak.
Zdecydowanie tak.
Jakie są zatem dowody tej zdrady?
Zacznijmy od tego - co to jest bezpieczeństwo energetyczne kraju. Najbardziej ogólnie to niezależność polityczna od dostawcy surowców energetycznych.
Jak wiadomo Polska w tym zakresie nie jest samowystarczalna, choć posiada duże złoża węgla.

Niestety węgiel jest już przestarzałym surowcem energetycznym i poprzednie ekipy rządowe doprowadziły do przestawienia kraju na import gazu z Rosji. A dodając do tego prawie całkowitą zależność Polski od dostaw ropy naftowej stamtąd mamy niewesołe perspektywy marznięcia w zimie, jeśli Putin postanowi zakręcić kurki, tak jak to zrobił na przykład Ukrainie i Białorusi.
Rosja wzbogaciła się na handlu ropą i gazem. Ma ogromne zapasy dewizowe - niestety dla niej w dolarach. Dolar stale traci na wartości, dlatego Rosja chce wydać te dolary i jednocześnie uzyskać status suwerena na terenach, które uważa za swoją strefę wpływów.
Najlepszym orężem w pokojowych czasach stał się szantaż energetyczny. Do tego szantażu niezbędne jest posiadanie sieci przesyłowych gazu i ropy w krajach odbiorcach tych surowców. Niedawno stało się wiadomym, że rosyjscy „biznesmeni” są zainteresowani zakupem akcji polskiego przedsiębiorstwa posiadającego taką sieć przesyłową. Jest nim PGNiG. I tu dochodzimy do istoty zdrady narodowej.
Najlepiej takie akcje kupować od pracowników firmy, którzy dostali je w prezencie od społeczeństwa w ramach akcji tzw „uwłaszczania”. Wiadomo, pracownik potrzebuje pieniędzy, a nie papierów wartościowych. Dlatego z chęcią je spienięży, gdy znajdzie się nabywca i to taki, który kupi je za każdą cenę.
Walka o niezależność energetyczną kraju jest najważniejszym osiągnięciem Kaczyńskich - ta walka jest, powiedzmy wprost, walką o niezależność polityczną Polski.Pokolenia naszych ojców, dziadów i pradziadów walczyły zbrojnie i ginęły za tę niepodległość.
Pojawia się jednak partia – Platforma Obywatelska – która dokonuje niesłychanej operacji godzącej w naszą suwerenność. Postanawia za głosy poparcia w wyborach obdarować pracowników firmy PGNiG akcjami tego przedsiębiorstwa za sumę 4 milirdów złotych.
Co to oznacza i co można podejrzewać?
Oznacza to, że akcje te natychmiast staną się dostępne dla inwestora posiadającego dużo gotówki do zbycia, takiego który już czeka na nie. Co można podejrzewać? Można z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, że Platforma Obywatelska w jakiś sposób „dogadała się” z osobami reprezentującymi interesy rosyjskie w naszym kraju i za poparcie - w tej lub innej formie - w wyborach zapłaci za nie sprzedażą naszej niezależności energetycznej.
Ten scenariusz jeszcze bardziej uprawdopodabnia wypowiedź dla agencji Interfax posła Czerwińskiego , odpowiedzialnego w Platformie Obywatelskiej za program dla sektora energetycznego. Obiecał tam Rosjanom przyłączenie sie Polski do budowy gazociągu północnego.
Obserwując poczynania pana Donalda Tuska, od początku naszej obecnej niepodległości, dochodzę do smutnego wniosku, że nie jest on żadnym szefem partii, jest natomiast agentem obcych wpływów. To samo można powiedzieć o panu Komorowskim, który podpisywał umowę ze związkowcami z PGNiG, bo o ile związkowców można rozgrzeszyć stwierdzeniem, ze są zwykłymi matołami nierozumiejącymi meandrów polityki zagranicznej, o tyle tego samego nie sposób powiedzieć o wicemarszałku Sejmu.
Myślałem, że tragiczne losy naszego Kraju związane z miasteczkiem Targowica nie będą się już powtarzać. Niestety pomyliłem się. Targowica wiecznie żywa

Tylko Polski szkoda

Nieustająca kampania agresji trwająca prawie dwa lata wydała dziś swoje owoce. Platforma Obywatelska – partia, której jedynym programem jest zdobycie władzy, właśnie go zrealizowała.

Po realizacji programu partyjnego następnym krokiem będzie oczywiście zrealizowanie indywidualnych programów indywidualnych członków partii, czyli walka o poprawę swego bytu.

Z sondaży wynika, że wygrana partii była zasługą masowego udziału ludzi młodych, w większości pierwszy raz przystępujących do wyborów.
Ludzie ci, niezbyt dobrze znający życie, stali się ofiarą wielkiej ordynarnej medialnej manipulacji.

Ta medialna operacja udała się dzięki usilnej pracy dzielnych pracowników wydziału propagandy i agitacji organizacji takich jak: TVN, Polsat, Gazeta Wyborcza, Polityka i inne.
Na wyróżnienie medalem zasłużonego pracownika frontu ideologicznego zasługują szczególnie:
Tomasz Lis- Polsat,
Monika Olejnik-TVN,
Jacek Żakowski-Polityka.
Wymienieni, i inni niewymienieni pracownicy frontu, mogą liczyć na szczególną wdzięczność grupy od kręcenia lodów Kopacz i Schetyny.

Grupa ta ujawniła niedawno chęć kręcenia lodów w ochronie zdrowia natomiast inne nieujawnione dotąd grupy odbyły juz pierwsze powyborcze spotkania, na których ustalono metody kręcenia lodów w innych działach gospodarki uspołecznionej.

Partia zwycięska niedługo rozprawi się z wiadomą agencją, tak że kręcenie lodów stanie się powszechnym zajęciem co aktywniejszych i bardziej uświadomionych jej wyborców.

Perspektywy rysują się świetlane.

Tylko Polski szkoda